W polityce głupota nie stanowi przeszkody
2006-08-02 09:01:46Głupota i polityka. W idealnym świecie rozważanie, czy w świecie polityki ubóstwo intelektualne nie stoi na przeszkodzie w osiąganiu politycznych sukcesów, w żadnym wypadku nie mogłoby mieć miejsca.
Bo jak to tak - polityką, sprawami państwa mógłby parać się ktoś, kto absolutnie nie grzeszy intelektem? Kto nie zna najważniejszych postaci polityki światowej? Kto głosi poglądy ekonomicznie, które są fałszywą obietnicą dobrobytu dla wszystkich, a w rzeczywistości stanowią zbiór populistycznych hasełek, dopasowanych do oczekiwań wyborców, a ponadto obrażają zdrowy rozsądek każdego potrafiącego myśleć logicznie człowieka? Gdybyśmy żyli w świecie z bajki, odpowiedź na każde z powyższych pytań byłaby oczywiście negatywna. Głupota nawet na moment nie dostałaby szansy na zdobycie choćby przyczółka w świecie polityki.
Ale że nasz realny świat idealny raczej nie jest (choć może znajdzie się ktoś, kto sądzi inaczej?), to problem nadmiaru głupoty w sferze polityki należy rozważyć z całą powagą. Bo niewątpliwie coś jest na rzeczy, gdy mówimy, iż w dzisiejszych czasach głupota na salonach polityki trzyma się mocno. Co gorsza, można odnieść wrażenie, że cały czas maszeruje naprzód, zaś inteligencja czy też zdrowy rozsądek coraz częściej są spychane na margines.
Wiedza potaniała...
Cała historia demokracji - począwszy od greckiego polis - polegała na tym, iż w wyborach wybierało się wyróżniających się mądrością, wiedzą, odpowiedzialnych ludzi. Takich, których kompetencje dawały obywatelom pewność, że rządy będą sprawowane dobrze. Dlatego też, gdybyśmy mieli możliwość cofnięcia się w czasie i po podróży do antycznej Grecji zapytali kogokolwiek dysponującego prawem głosu, co sądzi o tezie, iż głupota w polityce niekoniecznie jest przeszkodą, pewnie popukałby się wymownie w czoło i nas samych uznał za głupców. Świat polityki bowiem w idealnym systemie demokratycznym powinien być dla głupców niedostępny.
Natomiast odnośnie dzisiejszych czasów, można odnieść wrażenie, że króluje zgoła odmienny model demokracji. Demokracji ludowej (choć, dla wyjaśnienia - w całkiem innym rozumieniu aniżeli było to w socjalizmie), populistycznej, takiej, w której to politycy najpierw patrzą w sondaże, dopiero później podejmują poważne decyzje. Inaczej mówiąc, „sondażokracji". W takim modelu wcale nie trzeba być szczególnie kompetentnym intelektualnie, wcale nie trzeba dysponować wielką wiedzą czy życiową mądrością. Wystarczy dopasować swoje hasła polityczne do oczekiwań ogółu, nie wychylać się zbytnio z propozycjami reform, żeby przypadkiem nie zniechęcić do siebie wyborców, podpiąć się pod społeczny mainstream i sprawa załatwiona.
W połowie minionego stulecia hiszpański socjolog, Jose Ortega y Gasset, napisał książkę „Bunt mas". Opisywał w niej stopniowe podgryzanie ówczesnych państw, które było dziełem mas, zepsutych powszechnym dobrobytem, wzmocnionych prawami człowieka wynikającymi z życia w liberalnych demokracjach i - co gorsza - zdających sobie sprawę z własnej przeciętności i domagających się, by przeciętność stała się miarą dla całości życia społecznego czy politycznego. Patrząc na stan obecnej demokracji, czy też raczej „sondażokracji", można odnieść przykre wrażenie, iż wizja Ortegi y Gasseta znów się ziszcza.
Ważną rolę w takim modelu demokracji odgrywa też telewizja. Medium to jest obecnie najpotężniejszym środkiem komunikacji na świecie. „ Z badań wynika, że w naszym czasie, dla siebie - wszędzie na świecie - żyjemy nie z małżonkami, z dziećmi, kochankami, czy sąsiadami, lecz z telewizją" - pisze Marek Ostrowski w książce „Co nas obchodzi świat. Ściągawka na czas chaosu" i ma w tych słowach sporo racji.
A potęga telewizji nie pozostaje bez wpływu na świat polityki. W TV bowiem nie ma czasu na merytoryczne debaty na temat programów politycznych poszczególnych partii czy poruszanie ważnych, ale raczej mało frapujących przeciętnego widza niuansów (bądźmy szczerzy - czy poza osobami interesującymi się ekonomią jest ktoś, kto może poczuć się wciągnięty szczegółową debatą na temat redukcji długu publicznego lub dyskusją o zaletach obniżenia stopy dyskontowej?). Jeśli politycy w studio będą w mniemaniu widza zbyt nudni, po prostu przełączy on kanał i zacznie oglądać choćby latynoską telenowelę. Dlatego debaty polityczne coraz częściej sprowadzają się do obrzucania rywala „słowokęsami", jak ujął to Zygmunt Bauman.
W debacie politycznej sprowadzonej do tak niskiego poziomu też nie trzeba być szczególnie kompetentnym czy wyrafinowanym intelektualnie człowiekiem, by zostać uznanym za odpowiedzialnego i rozsądnego polityka. Powiem wprost - można być kompletnym durniem. Wystarczy korzystać z rad speców od marketingu politycznego - dobrać odpowiednio strój, używać odpowiedniej gestykulacji i przede wszystkim uważnie czytać sondaże, by potem móc spokojnie wstrzelić się w oczekiwania wyborców.
Szamanki i „konkrety ogólne"
Oba te czynniki sprawiły, iż w świecie polityki mogła znaleźć swoje miejce Renata Beger, która sekretarza generalnego ONZ nazwała Ananem Kofanem (dla przypomnienia: jego prawdziwie imię to Kofi Annan) i której oszałamiająca bezpruderyjność, wzmocniona bijącymi z jej oczu kurwikami, niemal nie zaprowadziły jej na łamy „Playboya". Swoje miejsce w polityce ma Andrzej Lepper, który swoimi wypowiedziami w rodzaju - „Znam tylko konkrety ogólne" - wprowadzał w konsternację polonistów.
A wypowiedź minister spraw zagranicznych, Anny Fotygi, która skrajnie satyryczną publikację na temat braci Kaczyńskich w niemieckim "die tageszeitung" określiła "paskudztwem na miarę tekstów w nazistowskim Der Sturmer"? Cóż, o kobietach nie wypada pisać w sposób zbyt obcesowy, więc pozostańmy na stwierdzeniu, że coś z tą głupotą w tym przypadku może być na rzeczy.
W tym momencie ktoś mógłby zarzucić mi, że „swoje ganicie, a cudzego nie znacie". Otóż, w świecie zachodnim w moim przekonaniu wcale nie jest o wiele lepiej, tam także głupota na salonach politycznych nie jest żadną przeszkodą. Wystarczy przypomnieć słowa prezydenta USA, George' a W. Busha, który podczas pobytu w Grecji stwierdził, iż „Grecjanie są narodem, który szczególnie umiłował wolność". Wiele też mówiło się o wpływie, jaki na żonę byłego amerykańskiego prezydenta Ronalda Reagana, Nancy, wywierały panie podające się za szamanki i sprawiające wrażenie niezbyt stabilnych emocjonalnie. A dodać trzeba, że żona miała na Reagana spory wpływ...
Oczywiście, pisząc te słowa, nie postuluję, by polityką zajmowali się tylko i wyłącznie naukowcy bądź intelektualiści. Polityka jest bowiem sferą, która łączy tak siłę rozumu i racjonalnego myślenia, jak i moc płynącą z emocji : ideowych, narodowych, patriotycznych... Dlatego na scenie politycznej powinno być wszelako miejsce tak dla ludzi intelektu, jak i zwykłych, wierzących w swoje idee działaczy. Co jednak nie zmienia faktu, że w przestrzeni publicznej zdrowy rozsądek i zwykła inteligencja to cnoty nie do przecenienia, więc przydałoby się więcej dbałości o to, by walory te nie zostały wyparte przez, mówiąc wprost, intelektualne prostactwo i zwykłe granie na emocjach - coraz częściej na tych najbardziej prymitywnych - wyborców.
***
Po napisaniu tego felietonu, ogarnął mnie nieopisany smutek. W głowie pojawiła mi się myśl: „Czy leci z nami pilot?" Dokąd zajdzie świat, jeżeli głupota dalej będzie zdobywać salony? Pocieszające, że póki co, w historii prędzej czy później zdrowy rozsądek zwyciężał, wypierając z obiegu hasła ze wszech miar kretyńskie, a razem z nimi także ludzi, którzy je głosili. Oby i teraz ekspansji głupoty ktoś postawił tamę.
Łukasz Maślanka (lukasz.maslanka@dlastudenta.pl)
Przy pisaniu artykułu korzystałem z książek:
- Marek Ostrowski, Co nas obchodzi świat. Ściągawka na czas chaosu, Wydawnictwo TRIO, Warszawa 2006
- Jose Ortega y Gasset, Bunt mas, Wydawnictwo Muza, Warszawa 2002