Kolejny raz wychodzi tak, że powinnam zacząć pisanie od stwierdzenia, że jestem kobietą. Ostatnio głównie o tym piszę. Bo właściwie najciekawsze rzeczy, jakie mi się przytrafiają mają związek właśnie z moją przynależnością do grona kobiet. Tym razem o zjawisku wytrwałego wielbiciela chcę napisać. Choć nie dotyczy to tylko kobiet. Jest to gatunek mężczyzny (i kobiety także – żeby nie było; kobieta to chyba jeszcze gorszy przypadek od męskiego – ale ja nie doświadczyłam osobiście), na który nie wymyślono jeszcze chyba skutecznego antidotum. Pojawia się znienacka. Może to być niewinny „znajomy znajomego”, bądź kolega/koleżanka z pracy/szkoły/uczelni/skądkolwiek – niepotrzebne skreślić. Zazwyczaj cechuje się nadmiernie wysoką samooceną. Choćby wyglądał jak skrzyżowanie Quasimodo z szóstym dzieckiem Baby Jagi i Frankensteina uważa się za kogoś w rodzaju filmowego amanta, bądź następczyni Marilyn Monroe (w zależności od płci).
Na dzień dobry lustruje swoją ofiarę od stóp do głów, żeby upewnić się czy aby jest się po co starać. Jeśli ocena wypadnie pozytywnie przystępuje do zmasowanego ataku. Tu należy szczególnie uważać. Są to zabiegi pozornie niewinne, a jednocześnie mające na celu raz, że uśpienie naszej czujności, dwa – sprawienie , że poddamy się wpływowi naszego wielbiciela tudzież wielbicielki…. W zależności od sytuacji atak może zacząć się od „przypadkowego” kontaktu fizycznego – na przykład na zatłoczonym parkiecie podczas imprezy lub od „niewinnych” komplementów – w każdych okolicznościach. Dowiadujemy się przykładowo, że wyglądamy czarująco i mamy taki tajemniczy błysk w oku, a poza tym fantastycznie się z nami rozmawia itp. Następnym krokiem napastnika jest zdobycie naszego numeru telefonu. Z początku możemy nie podejrzewać owego osobnika o zamiar wielbienia nas natrętnie, często wystarczy więc tylko mała prośba z jego strony i nasz numer wędruje do jego spisu. O konsekwencjach tego kroku dowiadujemy się w ciągu najbliższych kilku dni. Zostajemy zasypani smsami.
Każda pora dnia i nocy jest odpowiednia by spytać nas jak się mamy i czy pogoda ładna i co porabiamy ciekawego, a także o milion innych równie nie cierpiących zwłoki spraw. Ponieważ z grzeczności owemu osobnikowi odpisujemy, to zostajemy sklasyfikowani jako „uwielbienie odwzajemnione”. Najgorsze jest to, że natrętny „uwielbiacz” czasem jest zwyczajnie sympatyczny, tyle że jego zaloty są nam wybitnie nie na rękę. Gdy nie daj Opatrzności, natrętowi uda się jeszcze zdobyć nasz adres, e – mail, numer Gadu- Gadu – jesteśmy zgubieni. Nie dość, że cała sympatia do osobnika zostaje skutecznie wypleniona przez niego samego za pomocą jego nadmiernego, nieoczekiwanego, niechcianego afrontu , to jeszcze trafia nas jasny szlag, gdy dostajemy na przykład o trzeciej nad ranem smsa z zapytaniem czy dobrze nam się śpi i czy nie mamy koszmarów.
Poza tym przy każdym spotkaniu (w szerszym towarzystwie – byle tylko nie w cztery oczy) jesteśmy raczeni uporczywym wzdychaniem, spoglądaniem zamglonymi oczyma w dal, bądź na nas, aluzjami przemycanymi w rozmowie – co sprawia, że rodzi się w nas poczucie winy, które nieodwołalnie sprawia, ze stajemy się w stosunku do „uwielbiacza” milsi niż dyktuje nam rozum (proszę się nie łudzić, że w tym wypadku serce dyktuje cokolwiek. Najwyżej typowo koleżeńską sympatię..). Zachowanie to osobnik uwielbiający odbiera jako bezbrzeżną aprobatę jego postępowania i kółko się zamyka. Jesteśmy uwięzieni. Wyjściem jest tylko radykalne cięcie, które jest zazwyczaj nieprzyjemne dla obu stron.
Nie łudźcie się Moi Drodzy. Jak już wspominałam na początku – nie ma na to lekarstwa. Ani szczepionki. Nawet, jeśli będziemy zachowywać skrajną obojętność lub wymuszoną grzeczność natręt dorobi sobie do tego własną interpretację („Ach, jaka ona nieśmiała”, „Ten chłód to pewnie tylko po to, by ukryć te rozbuchane emocje..” itp.)
Posiadanie takiego wielbiciela, jednakże może wpłynąć zbawiennie na samoocenę. Przez chwilę. W końcu miło jest wiedzieć, że budzimy czyjś zachwyt. Gdy jednak dojdzie do tego, że skrzynki mailowe i smsowe są permanentnie zablokowane zaczyna nas sytuacja uwierać. I wtedy przychodzi czas na radykalne uświadomienie „uwielbiaczowi”, że nie podoba nam się jego strategia działania.
Jeśli mamy szczęście – zrozumie. Jeśli mamy mniej szczęścia stwierdzi, że to słodki sposób na kokietowanie i pozostanie nam tylko ucieczka do Chin… Napisałam ten tekst nie po to Moi Drodzy by was ostrzec….Nie ma ucieczki od wielbicieli.. Bądźcie przygotowani… Uwielbienie może spotkać Was w każdej chwili…
Marta Mielczarek (marta.mielczarek@dlastudenta)
|