„Czas to pieniądz” – zwykli mawiać ludzie biznesu i wszelakich interesów. Ich zdaniem lapidarny i „chwytliwy” przekaz stanowi to coś, co prawdopodobnie urzecze klienta i popchnie go, wraz z jego grubym portfelem, w stronę półki ze wszelakimi dobrami eklamowanego koncernu.
Moim oczom rzucił się w oczy subtelny napis „słodycz beztroski” i jeszcze jeden mówiący „po prostu... rozpływa się w ustach”, okalające jeden z bardziej znanych na Polskim rynku wafelków w czekoladowej polewie. Za namową mojego instynktu postanowiłem sprawdzić prawdziwość owego napisu i zakupiłem jeden egzemplarz testowy wafelka.
Pierwsze spostrzeżenie – opakowanie nie stawia żadnego oporu, odsłaniając ową „słodycz beztroski” w białej czekoladzie. Pierwszy gryz. Smaczne. Owszem, czekolada rozpływa się w ustach, zresztą na palcach również, przy czym warto nadmienić, że obkleja dokładnie także powierzchnię opakowania. Z wafelkiem już nie idzie tak lekko. Musze przyznać, że nie stawia większego oporu, ale trzeba przyłożyć pewną siłę. Za to bardzo przyjemnie drapie w język. Trzeba powiedzieć ich specom do marketingu – być może zrobią wafelek miętowy o obojętnym pH i zaczną sprzedawać go jako „wafelek czyszczący język”. Jak dla mnie hit sezonu.
Postanowiłem zmienić podejście. Bo przecież każdy odkrywca musi sprawdzić wszelkie możliwe sposoby dotarcia do celu, prawda? W podejściu drugim do tego samego wafelka postanowiłem postawić na metodę próżniową. Gryz, lekkie odessanie powietrza, chwila czekania i ostatecznie żucie. Tym razem doświadczyłem zgoła odmiennych wrażeń. Bardzo pozytywnych, ponieważ wafelek tym razem zdążył zmięknąć na tyle, aby lekko się rozpuścić. Mimo to nadal czuć było pewną różnicę między rozpływaniem się czekolady a wafelka.
Podejście trzecie, ostatnie, bo wafelek bardzo szybko się kończy. Tym razem poszedłem na całość i wziąłem gryz z postanowieniem, że nie otworzę ust, póki całkowicie się nie rozpuści. Mój wynik? Prawie minuta oczekiwania i mielenia językiem wafelka. Ale ostatecznie się rozpuścił.
Całe szczęście, bo nie wiem co by było jakby się dowiedzieli konsumenci, że ich ulubiony wafelek tak naprawdę nie rozpuszcza się w ustach. Teraz już nie wiem co myśleć. Cóż, wafelek się rozpuścił w ustach, ale nie doświadczyłem podczas jego żucia, ssania i mielenia językiem żadnych objawów beztroski, chociaż słodycz była całkiem poprawna. Postanowiłem w tym celu przyjrzeć się bliżej samemu opakowaniu.
Zauważyłem kilka kolejnych chwytów marketingowych. „Lekki, puszysty wafelek delikatnie oblany pyszną czekoladą”. W zasadzie pomijając samo stwierdzenie „puszysty”, to napisali samą prawdę. Bo jak wafelek może być puszysty? To widać sprawa sporna. Pomimo tej wpadki stwierdzenie „lekki wafelek delikatnie oblany pyszną czekoladą” jest jak najbardziej prawidłowe, jeśli zwrócimy uwagę na wagę netto 36g oraz na samą zawartość polewy czekoladowej. Ja na mój gust było jest za mało, co trafnie można oddać słowem „delikatnie”, czyli inaczej, niezbyt dużo, niezbyt nachalnie.
Dopiero na samym końcu dotarłem do samego zamysłu twórców tych sloganów reklamowych, kiedy zauważyłem brak wartości kalorycznej na opakowaniu. I w tym miejscu chylę czoło przed działem marketingu. Bo tak na chłopski rozum, to taka statystyczna kobieta, jak nie zobaczy, że taki wafelek może mieć 200 albo i więcej kilokalorii, to dla niej to naprawdę będzie „słodycz beztroski”. Beztroski, bo nie będzie się potem pół dnia zadręczać „jak ja to potem spalę w fitness clubie” albo „i tak ważę za dużo”. Jestem pod wrażeniem doskonałej gry słów i chyba najbardziej niedomówień. Chociaż, ludzie biznesu i wszelakich interesów mówią także że „czego oczy nie widzą tego sercu nie żal”.
Paweł K. (mysli@dlastudenta.pl)
|