Studencie, dawaj sto milionów
2007-10-25 22:42:34Raz na jakiś czas przedstawiciele środowiska akademickiego wkładają kij w studenckie mrowisko. Ów kijem jest hasło o wyrównaniu szans edukacyjnych poprzez wprowadzenie opłat na każdych studiach – niezależnie od trybu i rodzaju uczelni. I właśnie dziś ten czas nadszedł.
Dzisiaj na łamach „Dziennika” ukazał się artykuł prezentujący stanowisko Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich w sprawie zdobycia środków na rozwój uczelni wyższych m.in. poprzez pozyskanie najlepiej wykwalifikowanej kadry dydaktycznej oraz wymianę sprzętu na bardziej nowoczesny. Środki te mają znaleźć się dzięki wprowadzeniu opłat za studia, ponieważ na dotacje z budżetu państwa nie ma co liczyć.
Skończyć z mitem
Rektorzy zgodnie twierdzą, że obecnie koszty utrzymania uczelni są zbyt wysokie, a idea bezpłatnych studiów to mit, z którym należy skończyć. Od razu pojawia się pytanie o studentów z rodzin ubogich, dla których wprowadzenie opłat za studia może być równoznaczne z przekreśleniem możliwości zdobycia wyższego wykształcenia. Wiceprzewodniczący KRASP, rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego, prof. Karol Musiał, uspokaja: – Byłyby tanie kredyty i stypendia dla tych, którzy potrzebują pomocy materialnej. Powszechna odpłatność to wyrównanie szans, a nie pogłębianie różnic.
Wtóruje mu dziekan Wydziału Stosowanych Nauk Społecznych i Resocjalizacji Uniwersytetu Warszawskiego, prof. Marcin Król: – W konstytucji jest zapis o bezpłatnym nauczaniu z wyjątkiem niektórych usług. Te to aż połowa budżetu UW.
Płacą wszyscy – płacą mniej
Profesor Król idzie dalej. – Za studia zaoczne i podyplomowe na UW studenci płacą od 1,2 tys. do 6 tys. zł za semestr. Gdyby opłaty rozłożyć równo między wszystkich i wyznaczyć czesne na poziomie 200 zł miesięcznie, uczelnia nadal dostawałaby pieniądze, a studenci mogliby tym opłatom podołać – tłumaczy.
Bo trzeba się zgodzić, że obecny system nie jest sprawiedliwy. Socjolog prof. Janusz Czapiński mówi wprost: – Zasady odpłatności muszą być jednolite. Albo wszyscy, albo nikt. Tylko czy państwo byłoby stać na utrzymanie uczelni, jeżeli przyjmiemy, że nie płaci nikt? Największe szanse na darmową naukę mają dzieci z najlepszych szkół średnich, najlepszych domów, które przechodzą przez ucho igielne rekrutacji.
Jak widać temat jest bardzo złożony, niemniej rektorzy pozostają zgodni i zapowiadają szeroką debatę na temat swojego pomysłu.
Dzieci głosu nie mają
Szkoda tylko, że zanim rzucono koncepcję, zapomniano zapytać o zdanie najbardziej zainteresowanych. Parlament Studentów RP zamieścił na swojej stronie internetowej stanowisko na temat wprowadzenia opłat za studia, podpisane również przez przewodniczącego Krajowej Reprezentacji Doktorantów. I myli się ten, kto myśli, że treść sprowadza się do wyrażenia sprzeciwu wobec pomysłu płatnych studiów. Wręcz przeciwnie. Studenci doskonale zdają sobie sprawę, że od tematu uciec nie można, że debata jest konieczna. No bo jak inaczej wypracować kompromis, satysfakcjonujący oby dwie strony?
Natomiast kategorycznie sprzeciwiono się formie w jakiej „debata” została zapoczątkowana. Jak czytamy w liście, "takie stawianie zagadnienia szkodzi rozwiązaniu jego istoty w atmosferze dialogu i zrozumienia". W rzeczy samej.
Po nitce do kłębka
Studenckie fora internetowe zagotowały się. Znowu zacznie się wypominanie kto w jakim trybie studiuje: czy lepsi są dzienni, bo trudniej było im się na studia dostać, czy raczej zaoczni, bo oni na swoją edukację muszą zarobić; czy uczelnie prywatne to fabryki magistrów; czy uniwersytety to przechowalnia dla ludzi, którzy nie potrafią znaleźć się na rynku pracy; czy…
Ja zostawiam tę akademicką dyskusję i pozwolę sobie zwrócić uwagę na jeden, raczej pomijany w wypowiedziach rektorów, wątek. Warto się zastanowić, czy sięganie do studenckiej kieszeni to zapobieganie chorobie, czy może leczenie tylko objawów. Tak, skojarzenie ze służbą zdrowia jest jak najbardziej na miejscu.
Proponuję szybki kurs rachunkowości: przypomnijcie sobie ile kosztuje semestr dowolnego kierunku na waszej uczelni w trybie zaocznym; teraz pomnóżcie tę kwotę przez ilość studentów na roku; a teraz pomyślcie, że to liczba tylko z jednego kierunku jednego roku jednego semestru. Dodajcie do tego wpływy z opłat rekrutacyjnych, które kandydatom nie są zwracane w przypadku niepomyślnie zakończonej rekrutacji, a jednocześnie z roku na rok są coraz wyższe przy ciągłym upraszczaniu systemu. O wpływach z opłat za poprawki i warunki wspomnę tylko na marginesie.
Oczywiście należy oddać sprawiedliwość drugiej stronie – pensje kadry dydaktycznej i innych pracowników, koszt utrzymania oraz eksploatacji budynków, zakup niezbędnego sprzętu to tylko pierwsze z brzegu przykłady wydatków.
Bez szczegółowego kosztorysu trudno wysnuwać jakiekolwiek wnioski, ale myślę, że co do jednego jesteśmy zgodni - można umarzać długi, zaciągać kredyty, obcinać koszty – ale póki nie zacznie się mądrze gospodarować środkami, póty pieniędzy będzie ciągle za mało. Wszędzie i zawsze.
Katarzyna Wylon
(katarzyna.wylon@dlastudenta.pl)