| fot. D.Lenartowicz |
Żyjemy w dobie polityki hurtowej reprodukcji (a nie naturalnej selekcji), gdzie środki płatnicze w sposób naturalny generują instynkt macierzyński, w kraju, gdzie prorodzinne teorie naprawy podstawowej komórki społecznej wyznaczają główne kierunki polityki rządu. W państwie, gdzie poziom życia wszystkich obywateli ma być podniesiony za pomocą kolejnych socjalnych wynalazków, często kosztem zdrowego rozsądku oraz wbrew prostemu rachunkowi ekonomicznemu. W tym miejscu w środku Europy, gdzie cała debata publiczna zamknie się wkrótce w obrębie ekscytacji wynikami śledztw komisji ds. badania tego, czy owego, gdzie polityka traci swą szlachetna nazwę, o czymś jednak zapomniano.
Oprócz świadomości istnienia i potrzeby masowego zaspokojenia głodu są jeszcze te, które dają świadectwo tego czym się różnimy od zwierząt. Mam wrażenie, że kwestie związane z potrzebami duchowymi odchodzą jakby na boczny tor. Wydawać by się mogło, że dobrodziejstwa, którymi się nie najemy i którymi nie podniesiemy wymiernie standardu życia, zostały zapomniane, jakby wcale nie posiadały mocy uszczęśliwiania i rozwijania człowieka.
Nikt nie mówi na przykład o tym, że rodzice nie mają pieniędzy na opłacenie swoim pociechom wyjścia do teatru czy kina. Przypadki takie można mnożyć. Lecz przedmiotem moich słów będą pewne rozwiązania, które można i warto stosować, by nie odseparować się definitywnie od świata innego, niż czysto materialny.
Przeciętna polska rodzina, żeby bardziej problem uzmysłowić - żyjąca z zasiłku, która wyraża chęć pójścia do teatru, nie może sobie na to pozwolić, gdyż jeden bilet to wielokrotność ceny chleba. Oczywistym jest fakt, że nie każdy jest Buddą a człowieka przy życiu utrzymuje nie tylko strawa duchowa. Co zatem zrobić? TVP Kultura jest tylko dla wybrańców (w wybranych sieciach kablowych oraz dostępna przez platformy cyfrowe, czyli znów - dla bogatych), a macierzysta TVP serwuje nam jedynie namiastkę jej działalności. W ten - chciałoby się powiedzieć pośredni - sposób, można uczestniczyć w życiu kulturalnym Pomrocznej. Są jednak tacy, którym to nie wystarcza, ale o tym później.
Bywają również potencjalni kupcy wszystkich, bez wyjątku, wejściówek na seans w kinie czy przedstawienie teatralne, takimi dysponują zasobami. W praktyce jednak, pomimo ich prężności finansowej, nie korzystają z dobrodziejstw kultury i tu już nie ma ratunku (jak wspomniałem w ostatnim swoim wywodzie).
Dlatego zajmę się naprawdę potrzebującymi. Zrobię też małą kalkulację i przedstawię dwie sytuacje. Powiedzmy, że pojawia się potrzeba pójścia do teatru, kina, na koncert, do muzeum, kupienia książki, płyty czy filmu. Wariant A - ekskluzywny, obejmuje: wizytę w teatrze, bądź operze na superprodukcji, nagłośnionej przez billboardy, reklamy w radio i telewizji. Dalej idziemy w weekendowy wieczór na premierę dwudziestej ósmej części Harry’ego Pottera i metafizyczno-ezoterycznej kostki toaletowej w Multipleksie. Rzecz jasna, po wcześniejszej wizycie w klubie W-Z, wtłaczającej człowieka w czasoprzestrzeń gdzieś pomiędzy skupem makulatury a uczuciem zakompleksionego młynka do kawy, zamienionego z kolei w dźwięki. Dalej udajemy się do Ratusza bo wystawili np. Andy’iego Warhola – jedynego znanego artystę, albo do Panoramy Racławickiej, bo wypada – autor nieznany. Kupujemy kolejny bestseller, bo „Tina” kazała i czytamy w tle sączącej się muzyki, pod wszystko mówiącym tytułem „agregat prądotwórczy i jego wybryki”.
Wariant B – oszczędnościowy, przewiduje, co następuje: udajemy się do kina w tygodniu – wtedy seanse są tańsze. Jest to też okazja by zwiedzić muzea – wiele z nich ma wyznaczone dni, w których wejście jest darmowe. Chodzimy na sztuki, które nie muszą być premierami, poprzedzonymi kampanią medialną. Poza tym im więcej nas, tym lepiej, gdyż cena jednostkowa biletu maleje wraz ze wzrostem liczebności grupy. Los w tych przypadkach uśmiecha się do studentów – są zniżki.
Gdy już trochę zaoszczędzimy, starczy nam na słowo pisane, np. w centrum taniej książki możemy zapisać się do klubów czytelniczych, gdzie mamy do dyspozycji różne upusty. Jeśli nie chcemy kupować, możemy się zapisać np. do mediateki, gdzie można poczytać, posłuchać muzyki i pograć.
Są także bardziej alternatywne sposoby na wariant B. Mam na myśli oficjalne strony wydawnictw z e-bookami, jeśli ktoś lubi podświetlane literki. Wiele stacji radiowych, gazet oferuje za telefon, smsa, czy osobistą wizytę z legitymacją studencką, bilety na różne wydarzenia ze świata kultury. Warto spróbować, to naprawdę działa.
Wreszcie, jak mi wiadomo z oficjalnych źródeł, Wrocław jest trzecim miastem pod względem nakładów przeznaczanych na kulturę. Zresztą widać to doskonale. Śpieszmy się więc ją celebrować, gdyż jest wiele okazji do spędzania kulturalnie wolnego czasu, imprez darmowych, lub za symboliczną opłatą, które pozwolą nam uczestniczyć w życiu kulturalnym tego miasta. Mariusz Ziółkowski mariusz.ziolkowski@dlastudenta.pl
|