Wprost Light – Tygodnik Lekkich Obyczajów
2009-06-08 12:11:05Czwartkowe popołudnie. Wracam do domu za pośrednictwem komunikacji miejskiej po odbytym przed chwilą egzaminie. Zazwyczaj podczas jazdy autobusem czytam - tym razem jednak zabrakło mi lektury, gdyż jedyne, co mam przy sobie, to notatki do egzaminu, których mam nadzieję już więcej nie używać, pióro oraz portfel z zawrotną zawartością - mój dzisiejszy majątek zamyka się w szalonych dwóch złotych.
Mam wybór - podróż autobusem i patrzenie się w siną dal, ewentualnie obserwowanie barwnego życia autobusowego (które to jest tematem na osobny artykuł) albo spożytkowanie tych dwóch złotych na coś do przeczytania. Wybieram drugą opcję. I oto staję przed dylematem - który z trzech, największych, ogólnopolskich dzienników wybrać, bo przecież tylko na nie mnie stać z moimi pożałowania godnymi dwoma złotymi. Jednak wtedy doznaję olśnienia, w mojej pamięci coś zgrzyta, piszczy, przed oczami staje mi reklama, którą gdzieś zobaczyłem i już wiem, co kupię, co będę czytał przez pół godziny jazdy autobusem. Już wiem, że będzie mnie to kosztowało w promocyjnej cenie 1,95 zł. Już wiem, że zaraz zapoznam się z nowym tygodnikiem, o wdzięcznej nazwie „Wprost Light".
Z jednej strony myślałem, że jak coś jest sygnowane znaną i ogólnie poważaną marką, to będzie to trzymać odpowiedni poziom. Tygodnik „Wprost" zawsze wzbudzał na mym licu uśmiech politowania czy nawet delikatnego szyderstwa, w szczególności spowodowany tym, jaką elastycznością w stosunku do panującej partii politycznej wykazywał się on na przestrzeni lat - gdy rządziło SLD, jego przywódcy byli stawiani za wzór, a opozycja krytykowana. Gdy do władzy doszło PiS - SLD stało się najgorszym złem, o ile „zło" jest kategorią stopniowalną. Abstrahując jednak od moich osobistych poglądów, nie można się nie zgodzić, że „Wprost" ma w Polsce rzeszę swoich stałych czytelników, w pewnych kręgach jest poczytny i wielce opiniotwórczy. To sprawia, że ma on wyrobioną markę, która dla wielu jest synonimem najwyższej dziennikarskiej jakości i sumienności.
Z drugiej jednak strony, moja ostrożność powinna była rozbudzić się z letniego snu, w który wpędziła ją zachwycająca, deszczowo - jesienna pogoda w momencie, gdy zobaczyłem okładkę zakupionego przeze mnie przed chwilą tygodnika. „Jak dobrze wyglądać w czapce", „Nie męcz truskawek", „Jak kocha Jadwiga Staniszkis", „Palikot: Nie uwodzę już kobiet" i „Hanna Lis - Teraz będzie pisarką?" - to tytuły, które widnieją na okładce najnowszego „Wprost Light". Pewną nadzieję w moje serce wlał jeden tylko tytuł, który brzmiał: „Wprost na weekend: dobre filmy, najciekawsze koncerty, mądre książki". To chyba uśpiło jeszcze bardziej moją nie do końca rozbudzoną czujność i, zadowolony z siebie, udałem się z moim świeżutkim tygodnikiem na przystanek, wsiadłem do autobusu, wygodnie usadowiłem się na krzesełku, uprzednio rozglądając się, czy nie ma w pobliżu jakichś starszych ludzi, którym należy ustąpić miejsca, bo w przeciwnym razie wbiją ci parasol pod żebra i otworzyłem tygodnik.
Na stronie internetowej www.wprostlight.pl czytamy co następuje: "Wprost Light" to produkt całkowicie nowy, autorski i unikalny na polskim rynku. To tygodnik rozrywkowy, komplementarny do poważnego opiniotwórczego "Wprost", który w lekkiej, inteligentnej formie będzie informował o najistotniejszych wydarzeniach z życia polityków i gwiazd, odsłaniając ich nieznane oblicze, dostarczał ciekawych przewrotnych komentarzy, jednocześnie pełniąc funkcję informatora kulturalnego i pisma poradniczego. "Wprost Light" zasilą sztandarowi felietoniści AWR "Wprost": doktor Zbigniew Lew-Starowicz, dziennikarz Robert Leszczyński i showman Krzysztof Skiba. Pismo ukierunkowane będzie na kobiety, ale redagowane tak, by pozostało atrakcyjne również dla mężczyzn. Nowy tygodnik "Wprost Light" podobnie jak "Wprost" wyróżniać będą teksty redagowane z dystansem i ironią oraz przewrotność w opisywaniu tematów, koncepcyjne przedstawianie rzeczywistości. Gdybym przeczytał powyższy tekst przed zakupieniem gazety, zachęciłby mnie on do jej przeczytania. Jednakże los chciał, żebym zapoznał się z opinią twórców „Wprost Light" już po tym, jak sam sobie wyrobiłem własną opinię o tym tygodniku. Dlatego powyższy tekst wywołał u mnie salwę śmiechu porównywalną z tą, jaka miała miejsce, gdy Jarosław Kaczyński popełnił czeski błąd, zachęcając do głosowania na Platformę Obywatelską.
Ale tak naprawdę gdy przejrzałem „Wprost Light", poczucie zażenowania osiągnęło u mnie stan, w którym wstyd mi było, że tak schludnie ubrany człowiek jak ja, w garniturze, wyglądający chociaż raz na jakiś czas poważnie, akurat w tym momencie musiał kupić ten tygodnik, a ludzie w autobusie musieli go z nim widzieć. Czułem się bowiem, jakbym czytał „Życie na gorąco" - które notabene stale gości u mnie w domu za sprawą mojej drogiej rodzicielki - albo „Fakt". „Wprost Light" okazał się być koszmarnym tabloidem, prawie kopią „Super Expressu" czy wspomnianego „Faktu", z tą różnicą, że ukazuje się co tydzień i nie ma w nim tego, na co wszyscy mężczyźni zwracają uwagę w wymienionych wyżej pozycjach - skąpo ubranej pani na ostatniej stronie. Choć sądzę, że to tylko kwestia czasu, zanim i takie atrakcje znajdą się w tymże tygodniku. Przeskakując po działach w „Wprost Light" moje zażenowanie tylko rosło - najpierw Rozmowa niepolityczna, potem Na językach, Oni są hot (sic!- felieton Skiby) Flesz Polska, Flesz Zagranica, Na bulwarze, Uroda, Butik, Policja Mody... i tak dalej, nie warto ich wszystkich nawet wymieniać. Zaskoczył mnie i rozbawił szczególnie jeden dział - mianowicie Prawo, gdzie roztrząsana była kwestia, czy Justyna Steczkowska słusznie otrzymała odszkodowanie od „Super Expressu" za wydrukowanie jej nagich zdjęć z wakacji. Pozostawię to bez komentarza.
Chcę być dobrze zrozumiany: nie jestem człowiekiem, który poczucie humoru zostawił rano na półce, obok szczoteczki do zębów, a kieszenie napchał pychą i wyniosłością, które wyciągnął z podręcznego przybornika pysznego pseudointelektualisty. Ja naprawdę potrafię się śmiać z różnych aspektów rzeczywistości, a tym bardziej nie uważam się za intelektualistę. Ale lektura „Wprost Light" nie wywołała u mnie cienia uśmiechu (oprócz tej salwy, o której już wspominałem), a promowanie tego Tygodnika Lekkich Obyczajów, jak będę go od dzisiaj oficjalnie nazywał, przez tygodnik „Wprost", daje do myślenia. Co kierowało „Wprostem", żeby wchodzić na rynek z takim chłamem? I dlaczego „Wprost" identyfikuje się z tym cotygodniowym tabloidem, ba, dzieli się z nim nazwą? Jest to dla mnie niepojęte. Jeśli chodzi tylko o zdobycie czytelników i zarobienie na tym posunięciu, to „Wprost" wybrał, według mnie, metodę najgorszą z możliwych.
Aby sprawiedliwości stało się zadość - w tym zalewie kiczu można znaleźć coś, co da się przeczytać. Chodzi tu o działy Na ekranie, W kulturze i W domu. I to tyle - 10 stron z 66, niezły wynik. Poza tym dziękuję „Wprost Light" za to, że dzięki niemu dowiedziałem się, że Christiano Ronaldo został wybrany seksualnym ideałem przez brytyjskie pismo „Gay Times".
A zatem, jeśli jesteś czytelnikiem tygodnika „Wprost" - nigdy nie sięgaj po jego wersję „Light". Poczujesz tylko niesmak, który może przenieść się na Twój ulubiony tygodnik, co może spowodować, że, broń Boże, sięgniesz po inny. A tego przecież byśmy nie chcieli.
Następnym razem wybiorę patrzenie się w siną dal.
Wojciech Busz
(wojciech.busz@dlastudenta.pl)