Polityka bez ściemy - Naszym zdaniem

Wielkie przemeblowanie

2010-07-05 10:18:11
 W Polsce ostatnio nastąpiło wielkie przemeblowanie. To, co stało przy oknie, przesunięto pod ścianę, to co było pod ścianą, wywędrowało do przedpokoju, z przedpokoju zaś zniknęła szafa, która teraz jest po lewej od okna. PiS straciło prezydenta w tragicznych okolicznościach, lecz zyskało popularność, zaś PO zyskało prezydenturę, lecz straciło pewność, która cechowała tę partię przez trzy ostatnie lata sprawowania rządów. Pewny, jak się zdawało, kandydat Platformy na prezydenta, Bronisław Komorowski, zamiast spacerkiem zyskać upragniony urząd, musiał o wygraną walczyć, a czas zdawał się przemawiać na jego niekorzyść.

Przemeblowanie to zaskoczyło nie tylko samych zainteresowanych, ale i wielu zwykłych obywateli. Zastanawiają się oni nad tym fenomenem, a zwłaszcza nad fenomenem Jarosława Kaczyńskiego. Jeszcze przecież nie tak dawno i PiS, i bracia Kaczyńscy nie byli ani specjalnie lubiani, ani poważani w społeczeństwie. Czy to wszystko, ten zaskakująco wysoki wynik w wyborach, można wytłumaczyć tylko współczuciem po katastrofie smoleńskiej? Nagłym, irracjonalnym przypływem ludzkich emocji, które zaćmiły zdrowy rozsądek? Niewątpliwie i to miało swój wkład, lecz mechanizm sukcesu Jarosława Kaczyńskiego wydaje się być znacznie bardziej złożony niż to może się wydawać na pierwszy rzut oka.

Przede wszystkim okazało się, co było siłą PO: słabość PiS. Słabość ta polegała nie tylko na fakcie bycia zmarginalizowaną opozycją, lecz również na niemożności wyrwania się z wizerunku, jaki ta partia sobie stworzyła: nieustępliwej, walczącej do końca o najmniejszy, choćby nieistotny szczegół, skonfliktowanej celem osiągnięcia nie zawsze jasno wytłumaczonych swoim wyborcom celów. Z jednej strony przyznawano, że PiS jest raczej uczciwy, z drugiej jednak łączono go z negatywnymi przymiotami i określonym sposobem politycznego bycia. A bycie uczciwym nie wystarcza, jeśli uważa się kogoś jednocześnie za szkodliwego. Nie pomagała PiSowi twarda, a właściwie pełna wściekłości i jadu retoryka, którą szybko podchwyciła Platforma, wykorzystując nie mniej jadowitych i pełnych wściekłości partyjnych krzykaczy.

Dopóki PiS było zepchnięte do defensywy po oddaniu władzy, dopóty ta taktyka była skuteczna. Wiadomo było, że na zaczepkę Platformy PiS odpowie kompromitującym siebie komentarzem, po którym Platforma zareaguje uśmiechem wyższości. Gdy zaś to PiS zaczynało pyskówkę, odpowiadano tym samym, wykorzystując do tego ludzi pokroju posła Janusza Palikota, któremu wykreowano wizerunek nieposłusznego błazna Platformy, nad którym władzy nie ma nawet premier Donald Tusk. Nie może więc ani za niego odpowiadać, ani wiązać się z jego poglądami czy atakami. Resztę pozostawiano opinii publicznej, która nie miała wątpliwości, kto jest bardziej godny zaufania.

PiS nie potrafił wyrwać się z tego błędnego koła, nie potrafił przełamać ani swojego wizerunku kłótnika, ani zmienić zasadniczo języka, jakim się posługiwał. Wszystko to jednak odeszło wraz z katastrofą smoleńską i decyzją Jarosława Kaczyńskiego, żeby ratować PiS poprzez swoją kandydaturę. Partii bowiem groziła absolutna marginalizacja po śmierci czołowych jej przedstawicieli.

Zamiast jednak prowadzić kampanie ostrą, z której PiS słynął i z którą był zarazem kojarzony, Jarosław Kaczyński podjął znamienną w skutkach decyzję, by nie robić nic konfliktowego, nic, co byłoby sprzeczne z faktem, że sam jest w żałobie. Zamiast więc pohukiwań i mówienia, kim był czyj dziadek, przedstawiano hasła wyborcze, propozycje zmian i pola, na których można Polskę reformować wespół z oponentami politycznymi - zaczęto nawoływać do porozumienia ponad podziałami. W tym samym czasie Platforma prowadziła swoją starą grę i nie zmieniła taktyki. To było błędem.

W zestawieniu z spokojnym, rzeczowym PiSem, z którego poglądami można się było nie zgadzać i polemizować, PO zaczęło wypadać coraz gorzej. Zamiast jednak stonować kampanię, bardziej zaostrzono jej język. Występy takich zasłużonych dla Polski jej obywateli jak pan Bartoszewski czy pan Wajda okazały się oderwane od rzeczywistości - bardzo zaszkodziły i Platformie, i jej kandydatowi, Bronisławowi Komorowskiemu.

 W tym samym czasie wyszły jaw kolejne pytania w sprawie katastrofy smoleńskiej: pytania rzeczowe i konkretne, wskazujące na szereg zaniedbań i uchybień po stronie polskiej, które zarówno do tragedii doprowadziły, jak i uniemożliwiły jej spokojne oraz pozbawione wszelkich wątpliwości wyjaśnienie. Obie strony katastrofę rozgrywały, jednak to Platforma wdała się niepotrzebnie w (i jak się okazało pozbawione podparcia) zjadliwe dywagacje na temat domniemanej winy Lecha Kaczyńskiego ustami swoich „nieposłusznych” członków. Z drugiej strony zaś PiS zadawało pytania o bezczynność rządu czy braki w śledztwie, zaś im więcej czasu mijało od katastrofy, tym dochodziło więcej informacji wskazujących, na to, że popełniono w tej sprawie zbyt wiele błędów. Wyborcy zaczęli tracić zaufanie do Platformy. Potrafili zrozumieć, dlaczego Jarosław Kaczyński chce przejrzystego śledztwa i zadaje pytania. Nie potrafili za to zrozumieć, dlaczego poseł Palikot jest bliski sugerowania, że to Jarosław Kaczyński zadzwonił do brata, każąc mu siłą przejąć stery, by rozbijając samolot prezydencki, stworzyć atmosferę w której mógłby sięgnąć po prezydenturę, nie wspominając już o nie tylko brudnym, ale i głupim chwycie z ubezpieczeniami (dodatkowo stawiającym w niekorzystnym świetle Komorowskiego - w końcu to w szufladach Kancelarii Prezydenta, którą przejął, znajdowały się te dokumenty). Te błędy, te niewyjaśnione kwestie oraz dominujące poczucie, że sprawy katastrofy nie da się już wyjaśnić w satysfakcjonujący sposób, że zawsze pozostaną jakieś wątpliwości i podejrzenia, sprawiły, że Platforma zaczęła być coraz ostrzej oceniana. Następująca po tym powódź tylko pogorszyła sytuację.
 
Ujawniono fakty, takie jak choćby to, że zablokowano bez większego powodu pomysły PiSu, które według hydrologów ograniczyłyby zakres powodzi i straty nią spowodowane. Przypomniano raporty NIKu w tej sprawie czy nawoływania Komisji Europejskiej. Przez to wielu Polaków zaczęło oceniać rząd jako nie dbający o ich dobro w imię własnych, partyjnych interesów. PiS powódź rozegrało dobrze, PO nie i nie pomogły tu żadne zapomogi ani żadne ostre słowa premiera pod adresem rzekomo winnych temu ludzi. Wyborcy ocenili, na kim spoczywa większa część odpowiedzialności. I łatwiej im było przełknąć podejrzane deklaracje Kaczyńskiego pod adresem postkomunistycznej lewicy aniżeli ewidentną nieudolność rządu.

W tle zaś przemykał kandydat Platformy, który nie był i przed Smoleńskiem oceniany jako dobry. Ale Polacy ufali, że dzięki temu, iż pochodzi z tej samej partii, co premier, znikną problemy ciągłych kłótni i braku porozumienia na linii prezydent-rząd. Polacy byli tym zmęczeni. Problem jednak w tym, że katastrofa w Smoleńsku uświadomiła im koszt tych kłótni w zgoła nowy sposób. To rząd, to Platforma, mając za sobą zdecydowaną większość społeczeństwa, była stroną silniejszą. PiS był słabszy, a jego polityka ewidentnie partyjna. Dlaczego wiec premier niemal na pięści bije się z prezydentem o miejsca w samolocie? Większość przyznawała mu rację, ale nie potrafiła pojąć, dlaczego nie chce postąpić wedle maksymy, iż mądrzejszy ustępuje głupszemu. Dlaczego tej kwestii nie rozwiązano po dżentelmeńsku - zastanawiali się wyborcy. Gdy zaś w katastrofie 10 kwietnia prezydent zginął, tym gorzej wyglądał fakt, że z powodu podobnej kłótni zrobiono dwie uroczystości katyńskie. Na pierwszą poleciał premier, na drugą prezydent. Nie doleciał.

PiS jednak nie poruszało tej kwestii. Jacek Kurski co prawda próbował, został jednak bardzo szybko (i słusznie) uciszony. W tym samym czasie zaś, w środku żałoby narodowej, ludzie z zaskoczeniem obserwowali to, co widzieli na ekranach swoich telewizorów, co słyszeli w radiu i co czytali w gazetach.

Nagle okazało się, że prezydent Lech Kaczyński wcale nie był takim złym człowiekiem. Że wcale nie czerwieniał ze złości, czytając artykuły o sobie (choć na początku niewątpliwie mu się to zdarzało i popełnił ewidentny błąd, wdając się w pseudopolemiki będące poniżej majestatu prezydenta Rzeczpospolitej), że wcale nie był niemotą nie potrafiącym wypowiedzieć składnie zdania, zaś jego zona okazała się ciepłą, wykształconą, znającą języki kobietą, która swobodnie czuła się w najbardziej kosmopolitycznym towarzystwie. Przypomniano dokonania Lecha Kaczyńskiego, o których nikt nic w Polsce nie wiedział. Przypominano też jego nienagłaśnianie przemówienia, choćby to wykonane w izraelskim Knesecie, gdzie przez półtorej godziny przemawiał, bez kartki, bez telefonów do swojego brata, opisując całą historię Żydów w Polsce i ich wkład w naszą kulturę, podając nazwiska, daty i ani razu się nie myląc, za co został nagrodzony brawami. Na tym tle Bronisław Komorowski, skądinąd historyk z wykształcenia, wypadł wyjątkowo nieokazale, a zwłaszcza jego nieustanne gafy, niejednokrotnie niepotrzebnie wyolbrzymiane, działały na jego niekorzyść. Okazało się też, że są normalne zdjęcia pary prezydenckiej i są cytaty inne niż „spieprzaj dziadu” czy „ta małpa w czerwonym”. Mało tego, te wszystkie rzeczy, które do niedawna były prezydentowi wypominane - stały się jego zaletami.

 Abstrahując od tego co jest prawdą, a co nie, i jaka naprawdę była prezydentura Lecha Kaczyńskiego, ta hagiografia, te peany pisane na jego cześć, wtłaczane do mózgów bez ustanku przez całą dobę sprawiły, że Polacy dojrzeli coś, co do tej pory tylko niejasno pojmowali: obłudę mediów. Ich koniunkturalność, ich masowość w najgorszym tego słowa znaczeniu, ich brak obiektywizmu pomnożony wreszcie przez polityczność. Te same osoby które jeszcze dzień wcześniej były zdolne prezydenta i PiS wyszydzić, teraz roniły krokodyle łzy. Bez zająknienia się i bez słowa przeprosin.

Te wybory pokazały więc nie tylko  hipokryzję, ale i siłę mediów. To one współtworzą politykę, to one wpływają na nastroje społeczne, odpowiednio dobierając treści oraz sposób ich prezentowania. Można było dywagować o tym, jak bardzo nieobiektywne jest TVN czy Gazeta Wyborcza, albo jak bardzo pisowska jest radiowa Trójka czy TVP. Ale objawiło się to dopiero w obliczu ostrego dysonansu, nagłego zwrotu dziejowego. Ta zła i skandaliczna praktyka, obecna w mediach polskich, polegająca na nieustannym faworyzowaniu poglądów dziennikarzy wbrew zasadzie zawodowej rzetelności i elementarnej przyzwoitości zapunktowała w zaskakujący sposób. Tym razem Polacy bowiem mieli szeroki dostęp zarówno do mediów zwanych „platformerskimi” jak i „pisowskimi”. Mogli więc porównać obie retoryki, treści, fakty i wysnuć własne wnioski. Przede wszystkim zaś ze wściekłością skonstatowali, że dotychczasowy wizerunek naszej polityki, jaki był im serwowany, odbiega dalece od prawdy.

Tak jak głosy na Komorowskiego były w dużej mierze głosami przeciwko Jarosławowi Kaczyńskiemu i opcji, jaką prezentuje, tak samo głosy oddawane na Jarosława Kaczyńskiego były buntem przeciwko nierzetelności mediów i wykorzystywaniu tej nierzetelności przez polityków. W znacznie mniejszej mierze niż w poprzednich wyborach glosowano za wizjami Polski czy programami, a znacznie bardziej przeciwko zjawiskom uznawanym za szkodliwe. I tak zwolennicy Komorowskiego oddali swoje głosy by zakończyć kłótnie, nieodpowiedzialną politykę zagraniczną, by ruszyć z miejsca reformy, aby rozwiązywać problemy systemowo, a nie punktowo, by sprzeciwić się spuściźnie Polski zaściankowej, zacofanej, zamarzniętej w dziwacznym, nienaturalnym rozkroku miedzy Dmowskim a Piłsudskim, przeciwko Radiu Maryja, przeciwko prymitywnemu katolicyzmowi sprowadzonemu tylko do ceremoniału, przeciwko nienawiści w polityce i życiu publicznym, przeciwko nierzetelności i głupiemu uporowi. Wyborcy Kaczyńskiego zaś głosowali za wyplenieniem korupcji, która niczym rak toczy nasze państwo, za przejrzystością rządów, za oczyszczeniem Polski z urzędniczego państwa w państwie złączonego w miłosnym uścisku z upolitycznieniem czego się da, przeciwko zakłamaniu mediów, przeciwko ciągle obecnym we wszelkiej postaci dziedzictwu postkomunistycznym, przeciwko brzydzeniu się własną spuścizną narodową.

W tych wyborach nie wybierano ludzi, partii, wizji przyszłości. Głosowano przeciwko komuś, przeciwko sobie, przeciwko chorobom toczącym nasz kraj. Nie wygrała zgoda, która buduje. Nie wygrała ani Polska, która jest najważniejsza, ani demokracja. Wygrały podziały, które ujawniły się mocniej niż kiedykolwiek przedtem. Nastąpiło przemeblowanie świadomości Polaków, nie zaś sceny politycznej. Stara Polska roztrzaskała się pod Smoleńskiem, opłakując Katyń. Stara Polska umarła. Nowa się jeszcze nie narodziła.
 
Jerzy Zarzycki
Słowa kluczowe: wybory prezydenckie komorowski kaczyński po pis media hipokryzja podziały smoleńsk komentarz analiza
Komentarze
Redakcja dlaStudenta.pl nie ponosi odpowiedzialności za wypowiedzi Internautów opublikowane na stronach serwisu oraz zastrzega sobie prawo do redagowania, skracania bądź usuwania komentarzy zawierających treści zabronione przez prawo, uznawane za obraźliwie lub naruszające zasady współżycia społecznego.
  • Re: Brabo! Wyśmienity tekst! [0]
    Odpowiedź na: Brabo! Wyśmienity tekst!
    Frezu
    2010-07-06 00:17:15
    Idealna przeciwwaga do gniotów Ślusarskiego. Widać, że ten portal się rozwija i nie pozwala na monopol jednej myśli politycznej. Szkoda, że tak mało młodych ludzi bierze sobie to do serca.
  • Brabo! Wyśmienity tekst! [1]
    Lolo
    2010-07-05 23:36:17
    Brawo Jerzy Zarzycki! A ja tak na Ciebie naszczekałem! Czuję się źle, mea culpa, czuję się jak stary PiSior... Oby więcej takich reporterów w Polsce mądrej i liberalnej. Pozdrawiam!
Zobacz także
Wybory prezydenckie 2015. Polacy będą głosować dla żartu?
Wybory prezydenckie 2015. Polacy będą głosować dla żartu?

"Spodziewam się, że w czasie wyborów prezydenckich będziemy mieli wiele przypadków głosowania psotnego".

Nowa partia Janusza Korwin-Mikkego ma nazwę. Nie zgadniecie jaką
Nowa partia Janusza Korwin-Mikkego ma nazwę. Nie zgadniecie jaką

Poznaliśmy nazwę nowej partii założonej przez Janusza Korwin-Mikkego.

W niedzielę wybory. Kto wygra w twoim mieście? [OSTATNIE SONDAŻE]
W niedzielę wybory. Kto wygra w twoim mieście? [OSTATNIE SONDAŻE]

„Gazeta Wyborcza” opublikowała ostatni przedwyborczy sondaż. Jak się okazuje, faworytami w wyścigu o tytuł prezydenta miasta są dotychczasowi gospodarze.

Ostatnio dodane
Wybory prezydenckie 2015. Polacy będą głosować dla żartu?
Wybory prezydenckie 2015. Polacy będą głosować dla żartu?

"Spodziewam się, że w czasie wyborów prezydenckich będziemy mieli wiele przypadków głosowania psotnego".

Nowa partia Janusza Korwin-Mikkego ma nazwę. Nie zgadniecie jaką
Nowa partia Janusza Korwin-Mikkego ma nazwę. Nie zgadniecie jaką

Poznaliśmy nazwę nowej partii założonej przez Janusza Korwin-Mikkego.