SQUATTING. Pustostany w ręce wyobraźni
2006-01-31 00:00:00
Prawie jak w domu. „Jestem tutaj najdłużej mieszkającym squatersem” – dumnym głosem oznajmia nam Pan Zygfryd, dołączając do tego wyznania szeroki uśmiech. Siedzimy w przytulnym i ciepłym pokoju, na piecu grzeje się woda na kawę, z głośniczków podłączonych do discmana leci dobra muzyka (całość zasilana jest bateriami). Wygodna, choć wysłużona kanapa, fotel, stolik z krzesła, na antresoli łóżko, poniżej regały z książkami, na ścianach plakaty. Pan Zygfryd dorzuca do ognia drewno z odzysku. Nie używa węgla, który – jak powiada – jest droższy i łatwiej się nim zaczadzić. Z entuzjazmem pokazuje nam albumy ze zdjęciami z wakacji. Tunezja, Bałkany, europejskie miasta, festiwale muzyczne. Pan Zygfryd ma 27 lat, 9 kolczyków w twarzy, stałą legalną pracę, wkrótce powróci także do porzuconej niegdyś edukacji. Dzięki zajęciom dorywczym często zarabia na „drugą” pensję. Pochodzi z niewielkiego miasteczka, a na wrocławskim squacie mieszka od 4 lat. Wprowadził się tutaj rok po tym, jak grupa młodych ludzi postanowiła zrobić użytek ze starej, opuszczonej kamienicy. Uczynili z tego miejsca swój własny dom. Takie zjawisko, a może raczej styl życia, nosi nazwę squattingu. |
|
„Pustostany w ręce wyobraźni!” Squaty, czyli opuszczone pustostany zagospodarowane przez swoistą grupę społeczną zwaną squatersami, są spotykane praktycznie w każdym większym mieście Europy. Najwięcej jest ich w Barcelonie, bo aż około stu. Ogromną ich ilość można znaleźć także w Londynie. We Wrocławiu istnieją cztery (w tym jeden tzw. wagenburg, czyli kilka wagonów mieszkalnych przypominających cygański tabor) – na Polskie warunki to i tak sporo, bowiem w pozostałych siedmiu miastach, gdzie występują squaty, są one pojedyncze. Wiek mieszkańców oscyluje w granicach 19-30 roku życia. „Można ich nazywać różnie – powiada Pan Zygfryd. – Anarchiści, komuniści, antyglobaliści, wegetarianie, weganie czy jak kto woli. Jest to jednak zawsze pewien underground.” Squatersi to bardzo często studenci. Najpopularniejszą wśród nich formą zarobku są prace dorywcze, takie jak na przykład zbieractwo materiałów wtórnych. Oprócz mieszkania łączą ich wspólne idee oraz działalność na polu kultury alternatywnej. „Ludziom totalnie biernym, którzy nie wnoszą nic w życie squatu, żyją jak pasożyty, sugeruje się jego opuszczenie” – mówi Pan Zygfryd. Do squatu Pana Zygfryda droga prowadzi
przez podwórko, jakich w starych dzielnicach Wrocławia jest mnóstwo.
Dopiero za furtką wyłania się zupełnie inny świat. Zesquatowany budynek
to niewielka kamienica. Elewacja pełna jest graffiti o tematyce
wolnościowej, propagujących squaterski styl życia. Na podwórzu cała
masa gratów różnej maści. Drzwi stanowią swoisty kolaż twórczości
ulicznej: grafy, wlepki, plakaty. Stojąc przed nimi nie mamy
wątpliwości, iż jest to właściwa brama. Wewnątrz niewiele cieplej niż
na dworze, ściany także nie różnią się od zewnętrznych. Idziemy za
Panem Zygfrydem po schodach na górę, mijając góry rupieci. Wszędzie
plakaty informujące o imprezach i akcjach kulturalnych, na ścianach
ideologiczne slogany. Daje się odczuć specyficzny klimat, który
podpowiada nam, że nie mieszkają tutaj zwyczajni ludzie. |
Proza życia na squacie. Na squacie Pana Zygfryda mieści się 11 pokoi. Oprócz tego istnieją pomieszczenia „socjalne”, gdzie organizowane są imprezy – koncerty oraz nieco spokojniejsze, takie jak na przykład czerwcowy wieczór z twórczością Bjork. Mieszkają tutaj 3 dziewczyny i 7 mężczyzn, zawsze znajdzie się też miejsce dla gości. Każdy ma osobny pokój, żyją jednak w swego rodzaju komunie. Mieszka tutaj także 7 psów, pałęta się też mnóstwo pół-dzikich kotów. Często gotuje się wspólne posiłki – zawsze wegańskie, bo choć nie wszyscy są tutaj weganami, to takie jedzenie jest uniwersalne, każdy może je zjeść. Czasownik „to squat” oznacza w języku angielskim „kucać, przycupnąć”. Takie wyrazy nierozłącznie kojarzą się z pewną prowizorką. I rzeczywiście, na squacie nie panują luksusowe warunki, nie jest jednak tak przerażająco, jak głosi obiegowa opinia. Choć na mieszkanie bez prądu i bieżącej wody nie zgodziłaby się większość z nas, squatersi zdołali do tego przywyknąć i obecnie nie sprawia im to większych problemów. Wodę przynoszą z pobliskich stacji benzynowych lub myjni samochodowej, na imprezy uruchamiają agregat prądotwórczy, na co dzień zaś biorą kąpiel i robią pranie u znajomych. Pan Zygfryd na wszelki wypadek zawsze nosi przy sobie ręcznik. Na pytanie o nastroje sąsiadów, Pan Zygfryd przyznaje, że choć teraz stosunki na osiedlu układają się jak najlepiej, to początki nie były łatwe. „Myśleli, że tu się ćpa, organizuje orgie seksualne i tak dalej. Na szczęście wkrótce przekonali się o naszej nieszkodliwości.” Obecnie między squatersami a sąsiadami istnieje niepisana umowa o nie wchodzeniu sobie wzajemnie w drogę, panuje przyjazna atmosfera. Squatersi na co dzień wdrażają w życie
ideę recyklingu, począwszy od mieszkania, poprzez drewno na opał, na
jedzeniu skończywszy. Stare meble, deski i belki gromadzą przez cały
rok. Sąsiedzi czasami z tego żartują: Squaters też człowiek, czyli fakty i mity na temat squattingu. Obiegowa opinia, oparta na stereotypach, to prawdziwa zmora squatersów. Oprócz brudasów, w polskim społeczeństwie przylgnęły do nich takie określenia, jak ćpuny, pijacy, meliniarze, a nawet dewianci. Bo „któż to nosi tyle kolczyków i tatuaży?” Dziennikarze też nie pomagali w obalaniu tych mitów, często nie rozumieli klimatu miejsca, przekręcali fakty. Przychodzili na squaty jak do ZOO. Stąd ogólna niechęć squatersów do jakichkolwiek rozmów z prasą. Bo po co komu rozgłos? Pan Zygfryd zgodził się opowiedzieć nam o życiu na squacie tylko pod warunkiem, że nie ujawnimy żadnych adresów ani danych osobowych. Fakty zdają się jednak stanowczo przeczyć stereotypom. Na squatach przeważnie obowiązuje zakaz posiadania i zażywania narkotyków. „Czasami ktoś zapali trawkę, ale czy to można nazwać narkotykiem?” – mówi Pan Zygfryd, który osobiście nie pali jednak trawy. Gościom także nie pozwala się wnosić żadnych narkotyków. Wbrew temu, co sądzą niektórzy ludzie, squatersów do mieszkania w pustostanach nie zmusiła bieda. Taki styl życia to ich osobisty wybór, będący często rezultatem skomplikowanych kolei losu albo też, tak jak w przypadku Pana Zygfryda, wynikający z sympatii do takich miejsc. „Przyjeżdżałem tu na weekendy do koleżanki, aż w końcu zostałem na stałe”. Obecnie byłoby go stać na bardziej cywilizowane mieszkanie, nie zamierza się jednak w najbliższym czasie wyprowadzać. Na pytanie, co go tutaj trzyma, odpowiada: „Po pierwsze fakt, że squatting to porządna szkoła życia, po drugie atmosfera, a po trzecie przyzwyczajenie.” Mało kto orientuje się także, na jakich ideach wyrósł ruch squatersów. Wielu z nich to zdeklarowani pacyfiści, a co za tym często idzie – weganie. Choć są raczej apolityczni, ogół wyznawanych wartości można by zamknąć w pojęciu lewicującej anarchii. Zwalczają nazizm, faszyzm, rasizm i wszelkie ideologie z nimi pokrewne. Squatersi inicjują wiele akcji społecznych, i choć z wieloma trudno mi się zgodzić (na przykład bojkot wyborów), to na wszystkie znajdują jakieś uzasadnienie – nie głosują, bo uważają polityków za „bandę głupków” znajdujących we władzy wyłącznie korzyści indywidualne; zwyczajnie im nie ufają. Wychowany na kulturze punków 30-letni Jeremiasz ma na ten temat swoje własne zdanie. „Z pewnych rzeczy się wyrasta albo nie” – komentuje poglądy squatersów z pewną dozą pobłażliwości. „Jestem za demokracją, a co za tym idzie za kapitalizmem. Socjal – owszem, ale w ograniczonym zakresie.” I choć, jak sam mówi, mógłby zostać przez nich uznany za „p…go kapitalistę”, wciąż lubi chodzić na squaterskie koncerty. Z wiekiem nabrał jednak dystansu do wolnościowych haseł, których pełno w ich tekściarskim slangu. Jedzenie zamiast bomb. Na duże uznanie zasługuje moim zdaniem akcja „Food not bombs”, która polega na przygotowywaniu w każdą niedzielę gorącego posiłku wegańskiego dla bezdomnych. Rozwiązuje ona problem dań serwowanych przez oficjalne ośrodki pomocy społecznej, które funkcjonują od poniedziałku do soboty. Niedziela zaś zawsze należy do squatersów. Obecnie jest to akcja niemal ogólnoświatowa. We Wrocławiu w każdy weekend posiłek gotuje inny squat. Warzywa dostają od zaprzyjaźnionych sklepikarzy z targu, których odwiedzają w piątki. „Uśmiechają się na nasz widok i mówią: <>.” |
„Chcemy tylko sPOKOJU!” Oprócz niewiedzy, do społecznej niechęci i podejrzliwości przyczynia się zapewne fakt, iż squatting, zarówno w Polsce, jak i w innych państwach, jest nielegalny. Jest to kwestia budząca największe kontrowersje. Wprawdzie zajmowane budynki zostały niegdyś porzucone i zapomniane przez swoich właścicieli, często jednak zdarzały się sytuacje, gdy po pewnym czasie ktoś dopomniał się o swoje prawo własności, co oznaczało wyprowadzkę. Okazuje się jednak, że również squatersi zamieszkujący budynki, o które nikt się nie dopomina, zawadzają policji. Swego czasu na squacie Pana Zygfryda „niebiescy” zjawiali się nawet 10 razy w roku. Były to rutynowe kontrole, polegające między innymi na sprawdzeniu, czy na squacie nie znajdują się osoby poszukiwane, pewnego jednak razu policja zgotowała squatersom brutalnią ewikcję. Zostali zmuszeni do wyprowadzki i przez miesiąc mieszkali na innych squatach, bynajmniej jednak nie próżnując. Zaraz po akcji osoby, które zostały pobite, udały się na lekarską obdukcję. Wystosowano także sprawę w sądzie, gdyż akcja została przeprowadzona w sposób dalece odbiegający od norm, poza tym całość była nielegalna – nie została poparta żadnym nakazem prawnym. Ponadto zorganizowano ogromną demonstrację we wrocławskim Rynku, w której uczestniczyli ludzie z całej Polski. Do akcji włączyli się także znajomi hakerzy, którzy zamieścili hasła na rzecz wolności squatu na globalnych stronach internetowych. Po pewnym czasie sprawa nieco przycichła i eksmitowani squatersi postanowili wrócić do domu. Pierwszy tydzień był wprawdzie bardzo ciężki, żyli „jak na wojnie” – barykady, pozabijane okna. Nie wychodzili ani na chwilę, jedzenie przynosili znajomi z innych squatów. Wkrótce jednak dowiedzieli się z radia, że władze postanowiły zostawić ich squat w spokoju, wszystko zatem wróciło do normy. Obecnie policja nie odwiedzała ich już od dłuższego czasu. Istnieją również mniej spektakularne
sposoby na rozwiązanie kwestii legalności. Na przykład jeden z
wrocławskich squatów działa jako stowarzyszenie kulturalne. Lokal
został przydzielony przez miasto. Przykład wzięto ze squatów
zagranicznych, gdzie taki sposób legalizacji jest powszechny. |
Squatting jako styl życia. Squatersi stanowią zżytą społeczność, utrzymują kontakty w całej Europie, co znacznie ułatwia podróżowanie. We Wrocławiu wszyscy się znają, spotykają się na wspólnych imprezach, o których wieści rozchodzą się pocztą pantoflową, poprzez ulotki, rzadziej przez Internet. I choć mają wielu przyjaciół spoza squatów, jest to jednak środowisko dość hermetyczne. Są mobilni i niezależni – Pan Zygfryd znika często na parę miesięcy, zwiedzając w tym czasie świat. Przemieszcza się stopem, zatrzymuje na innych squatach, pracuje na festiwalach muzycznych zbierając śmieci, co okazuje się być bardzo dochodowym zajęciem. Wiele osób wyjeżdża za granicę na stałe, gdzie najczęściej kontynuują squaterski styl życia. Ludzie są tam bardziej życzliwi, a na squatach panują istne luksusy, do czego przyczynia się ogólny poziom życia w państwach zachodnich. W Szwajcarii na przykład na śmietnikach można znaleźć rzeczy wprost niewiarygodne – między innymi lekko uszkodzony wysokiej jakości sprzęt RTV, którego naprawa zwykłym ludziom po prostu się nie opłaca. Na jednym z tamtejszych squatów Pan Zygfryd widział na przykład telewizor plazmowy przywrócony przez squatersów do stanu używalności. Ponadto można liczyć na wysoką pomoc socjalną, a idea zakładania stowarzyszeń za niewielkie kwoty pieniędzy rozwiązuje problem uprzykrzającej się policji. W Polsce takie rozwiązania wciąż spotykają się z wieloma utrudnieniami. Z przeprowadzonej przeze mnie wśród studentów mini-ankiety wynika, iż pomimo wysokiej świadomości na temat „na czym polega squatting”, większość z nas nie chciałaby jednak w ten sposób mieszkać. Jeśli już dopuszczamy taką możliwość, to najczęściej pod jakimś warunkiem – „że będę miał tam komputer” albo „że tylko na chwilę, w ramach przygody”. Squatting to jednak nie tylko mieszkanie, ale także sposób na życie, skrawek miejskiej kultury wartej głębszego poznania. Czasami bowiem nawet nie zdajemy sobie sprawy z istnienia równoległych światów. Julia Słonina Współpraca i fotografie: Paweł Piestrak Specjalne podziękowania dla Pana Zygfryda, który ugościł nas na squacie, oraz Jeremiasza, który zabrał mnie na squatowy koncert. P.S. Pan Zygfryd: „Pozdrowienia dla wszystkich, którzy tworzą wszelkie alternatywne akcje!” |