Refleksje z tułaczki: Kompleks Polaka
2010-04-20 08:47:40Darwin na swoim „Beagle'u" dumał nad genezą i przebiegiem życia na Ziemi. Magellan zapewne zastanawiał się, czy jeśli będzie wystarczająco długo płynął ku horyzontowi, to zleci w końcu w bezdenną otchłań zionąca zza krawędzi świata. Jestem też w stanie założyć się o pół litra wódki, że jedyne, co absorbowało Juirija Gagarina podczas słynnego lotu rakietą, to kołacząca się w głowie myśl: „Rozleci się czy się nie rozleci?".
Zdaję sobie sprawę, że skala może nie ta, ale i moje podróże zrodziły we mnie pewne zasadnicze pytanie. Czego my, Polacy, do jasnej cholery, tak się wstydzimy?
Pamiętam taką straszno-śmieszną historyjkę, która przydarzyła mi się w jednym z londyńskich muzeów. Było to kilka lat przed wejściem Polski do Unii Europejskiej, więc ani nasz kraj, ani tym bardziej język nie był jeszcze w Anglii aż tak rozpoznawalny.
Staliśmy z kumplem przed jednym z eksponatów i rozprawialiśmy Bóg wie, o czym, gdy zgadały do nas dwie Brytyjki. Do dziś sobie wmawiam, że zainteresowało je w nas coś więcej niż tylko egzotyka naszej mowy...
Tak mniej więcej prezentował się nasz dialog:
- Skąd jesteście?
- Z Polski.
Dziewczyny wymieniają spojrzenia. Chwila konsternacji.
- To tam musi być zimno, prawda? - pyta jedna z nich, w głosie pobrzmiewa współczucie.
Wymieniamy z kumplem spojrzenia. Chwila konsternacji.
- Co tam zimno! Białe niedźwiedzie są gorsze! - odpowiadam z kamienną twarzą.
- Białe niedźwiedzie? - dopytują z niedowierzaniem, a ja mógłbym dać się pokroić, że oczyma wyobraźni widzą przepastną syberyjską tundrę i radośnie po niej pomykające yeti.
- No, takie duże i groźne. Jeden mieszka w igloo przed moim domem - podchwytuje mój przyjaciel i kontynuuje wątek w iście monty-pythonowskim stylu. Dziewczyny zorientowały się, że ktoś najprawdopodobniej „drze sobie z nich łacha", dopiero w momencie, w którym zaczęliśmy opowiadać o rytualnych polowaniach na psy. Bo Polska, jak wiadomo, to dość zacofany kraj, a rodzinę trzeba jakoś wyżywić...
Jestem niemal pewien, że Ci z Was Drodzy Czytelnicy, którzy mieli już okazję zasmakować nieco zagranicznych (w szczególności tych zachodnio-europejskich) podróży, wiedzą dokładnie, o co chodzi.
Sprzedawczynie wychodzące zza lady posłyszawszy polską mowę, hotelarze przebąkujący coś niby żartem o Polaczkach złodziejaszkach czy choćby sakramentalne „Poland... Poland Ah, you mean Holland!" to tylko niektóre z incydentów, które uświadamiają Polakowi podróżnikowi, jak postrzegana (lub w najlepszym wypadku nierozpoznawalna) jest jego ojczyzna.
Ugruntowany w szczególności podczas czterdziestu lat sowieckiej okupacji (dla żartu nazwanej Polską Rzeczypospolita Ludową) stereotyp Polaka - biedaka, pijaka i kleptomana - mimo oczywistych zmian politycznych i gospodarczych wciąż figuruje w świadomości przeciętnego Europejczyka...
Co jednak w tym wszystkim najgorsze, często figuruje również i w naszej - Polaków - świadomości.
Gdybym miał pokusić się o diagnozę problemu, stwierdziłbym, że jedną z głównych przyczyn takiego stanu rzeczy jest pewna bardzo prosta zależność.
To, że bardzo często postrzega się nas za granicą jako „polskich cwaniaczków", jest spowodowane tym, że... w sporej części przypadków właśnie tacy jesteśmy.
Być może nieobce są Wam stwierdzenia, że nikt nie zaszkodzi za granicą Polakowi tak, jak drugi Polak. Że jeżeli ujrzycie bełkoczącego, schlanego w sztok obdartusa zataczającego się po głównej londyńskiej ulicy, to w dziewięciu na dziesięć przypadków będzie to nasz rodak. Że zatrudnianie się u Polaków za granicą prawie zawsze wiąże się z ryzykiem „wyrolowania". Że słowo na „k" stało się, dzięki jego częstemu przez nas używaniu, najbardziej rozpoznawalnym polskim słowem w Europie (a może i na świecie?).
Być może wielu z Was, Drodzy Czytelnicy, w tym momencie poczuło irytację lub oburzenie. Być może wymienione tu zachowania w ogóle Was nie dotyczą? Być może generalizuję i wyolbrzymiam fakty? I dobrze.
Uwypuklam, bo chcę zwrócić uwagę na istotny problem. Problem, który każdy z nas w mniejszym lub większym stopniu może rozwiązać. Jak?
Po pierwsze, odpowiadając sobie na pytanie podobne do tego, które postawiłem na samym początku artykułu (nie, nie to z rozlatywaniem się rakiety...).
Czy ja jako Polak mam się tak naprawdę czego wstydzić? Czy rzeczywiście mam powody, aby dać się traktować z góry? Wreszcie, czy negatywne stereotypy o Polakach znajdują potwierdzenie w moim zachowaniu?
Nie wątpię, że żaden z nas nie chce być traktowany jak obywatel „drugiej kategorii".
Dlatego też nie dawajmy powodów, aby tak nas traktowano.
Pamiętajcie, że każdy z nas, przebywając za granicą, jest ambasadorem swojego kraju.
Obcokrajowcy, którzy zobaczą nas, Polaków, pięknych, wykształconych, pozbawionych kompleksów i kulturalnych (a nie wątpię, ze tacy właśnie jesteście, Drodzy Czytelnicy), będą zmuszeni zrewidować swoje poglądy. Bowiem podróże kształcą nie tylko nas jako podróżników, ale i środowisko, do którego trafiamy. Kto, jak nie my - Polacy - może szerzyć wiedzę o naszej bogatej i wspaniałej (nie bójmy się tego słowa) ponad tysiącletniej historii i tradycji? Kto, jak nie my, ma zabiegać o pozytywny wizerunek naszej ojczyzny za granicą? Kto, jak nie my, ma przełamywać negatywne stereotypy?
Oczywiście możemy - i pewnie będziemy - napotykać bariery, które w żadnym wypadku nie wynikają z naszej winy. Największą z nich jest brak podstawowej wiedzy dotyczącej naszego państwa. Ten bywa porażający - w szczególności w tych krajach, które zwykliśmy uważać za dalece bardziej rozwinięte od naszego... czyli w całej zachodniej Europie (o tym może następnym razem).
Ostatnim jednak, na co powinniśmy pozwalać, to aby opowiadali o nas inni - nieobeznani z tematem lub nie zawsze szczerzy w swoich intencjach. Bądźmy adwokatami we własnej spawie.
I swoim przykładem dawajmy świadectwo, że Polskę i Polaków można nie tylko lubić.
Ale i podziwiać.
Radosław Scheller