Ratlerek i pitbull. Studium przypadku
2006-06-02 00:00:00Nie bez cienia ironii można rzec, że stosunki między Polską a Stanami Zjednoczonymi w minionych 17 latach przypominały sytuację, w której pełna kompleksów i niezbyt pewna siebie kobieta o przeciętnej urodzie obdarza uczuciem wyjątkowo przystojnego i szanowanego mężczyznę. Ona, by zwrócić jego uwagę, jest gotowa do sporych poświęceń. On zaś, będąc obiektem pożądania wielu dam i świadom własnej wartości, jedynie raz na jakiś czas spogląda łaskawszym okiem na swoją adoratorkę, pozwalając sobie na drobne i niezobowiązujące gesty.
Po przełomie Okrągłego Stołu w 1989 r. rząd Tadeusza Mazowieckiego przeorientował polską politykę zagraniczną na kurs zdecydowanie proeuropejski i proamerykański. W polityce wobec Europy szczególne znaczenie miały stosunki z RFN, których poparcie było bezcenne dla polskich dążeń do integracji ze Wspólnotą Europejską. Natomiast ułożenie dobrych stosunków z USA było dla Polski warunkiem koniecznym do spełnienia na drodze akcesji do NATO.
O ile kierunek proamerykański polskiej polityki rzadko był kwestionowany, to integracja Polski ze strukturami europejskimi budziła spore kontrowersje, zwłaszcza w środowiskach skrajnej prawicy. Jednak nie bez cienia ironii można rzecz, że stosunki między Polską a Stanami Zjednoczonymi w minionych 17 latach przypominały sytuację, w której pełna kompleksów i niezbyt pewna siebie kobieta o przeciętnej urodzie obdarza uczuciem wyjątkowo przystojnego i szanowanego mężczyznę. Ona, by zwrócić jego uwagę, jest gotowa do sporych poświęceń. On zaś, będąc obiektem pożądania wielu dam i świadom własnej wartości, jedynie raz na jakiś czas spogląda łaskawszym okiem na swoją adoratorkę, pozwalając sobie na drobne i niezobowiązujące gesty.
Przyjrzyjmy się zatem nieco bliżej nierównym i pełnym niedocenianego przez USA polskiego poświęcenia stosunkom polsko-amerykańskim na przestrzeni ostatnich 17 lat.
Ramię w ramię na irackiej ziemiGdy w marcu 2003 r. Amerykanie uderzyli na Irak, polski rząd gorąco poparł tą kampanię militarną, mimo sporych oporów społeczeństwa (wg sondaży CBOSu z tamtego okresu, przeciwko wojnie w Iraku opowiadało się 61 % Polaków). Ówczesny premier RP, Leszek Miller, znalazł się w gronie sygnatariuszy tzw. Listu Ośmiu, w którym szefowie rządów m. in. państw Grupy Wyszehradzkiej wyrażają swoje poparcie dla działań USA na Bliskim Wschodzie. List ten mocno zirytował kanclerza Niemiec, Gerharda Schrödera i prezydenta Francji, Jacques’ a Chiraca. Ten ostatni wypowiedział wtedy pamiętne słowa, iż „Polska i inne kraje straciły okazję, by siedzieć cicho”.
Na dwa miesiące przed wstąpieniem Polski do Unii Europejskiej w wielu krajach Europy nasiliły się głosy, czy aby Polacy nie staną się „koniem trojańskim” USA na Starym Kontynencie. Polskie władze przekonywały zaś, że misja ta wobec zbrodni reżimu Saddama Husajna jest niezbędna z powodów humanitarnych. Odwoływano się też do wspólnych dla Polaków i Amerykanów wartości, jak umiłowanie wolności oraz demokracji. W kuluarach zaś spekulowano na temat potencjalnych korzyści dla Polski: o możliwym uzyskaniu dostępu do irackich złóż ropy naftowej, o wielkich kontraktach na odbudowę Iraku dla polskich przedsiębiorstw, wreszcie o ułatwieniach w uzyskiwaniu wiz do USA.
Polska wystawiła w Iraku czwarty pod względem wielkości kontyngent wojskowy. Polscy żołnierze sprawdzili się jako członkowie i dowódcy wielonarodowej dywizji, która odpowiadała za sytuację w jednej ze stref, na które podzielono powojenny Irak. Kilkunastu Polaków poniosło w tej kampanii śmierć. Jednak poza zdobyciem przez polską armię doświadczenia w warunkach bojowych, powołaniem Marka Belki na stanowisko głównego doradcy ekonomicznego gubernatora Iraku, Paula Bremera, i oficjalnymi podziękowaniami ze strony władz USA, Polska nie uzyskała wiele. Wszystkie korzyści, jakich spodziewano się uzyskać dzięki decyzji o poparciu Amerykanów w Iraku, pozostały w sferze myślenia życzeniowego. Co prawda pod koniec minionego roku grupa Bumar podpisała z irackimi władzami kontrakt wart 100 mln USD na dostawę 600 wozów opancerzonych Dzik-3, ale oczekiwano o wiele, wiele więcej...
Zakup z miłości, nie z rozsądku
Po wstąpieniu Polski do NATO oczywistym było, iż polska armia musi zostać zmodernizowana, by sprostać wymaganiom stawianym przez Sojusz. Priorytetową kwestią stał się zakup myśliwca wielozadaniowego. W przetargu na dostarczenie Polsce nowoczesnych samolotów wzięli udział Amerykanie (oferujący F-16), Szwedzi ze swoim Grippenem oraz Francuzi z samolotem Mirage 2000. Ostatecznie polski rząd w grudniu 2002 roku zdecydował się na zakup amerykańskich maszyn, czym naraził się na złośliwości ze strony europejskich polityków. Choć oficjalnie argumentowano, iż oferta Amerykanów była najlepsza pod względem offsetu (czyli środków, jakie koncern sprzedający samoloty zainwestuje w kraju kupującym), który miał wynosić nawet 6 mld USD, to jednak nie dało się ukryć, iż decyzja o wyborze amerykańskich maszyn była motywowana politycznie, jako potwierdzenie lojalności Polski wobec USA.
Wybór samolotu F-16 był kontrowersyjny z technologicznego punktu widzenia. „Szwedzki Grippen jest na pewno nowocześniejszym samolotem niż F-16. Jest to tzw. maszyna software’owa, w której wiele funkcji załatwiono na poziomie oprogramowania. Ważne jest też, że jest to maszyna sieciowa – pilot może korzystać w niej z informacji generowanych przez innych pilotów czy systemy łączności. F-16 zaś potrzebuje kosztownych stacjonarnych baz, specjalistycznych urządzeń i kilkudziesięciu wykwalifikowanych osób do obsługi naziemnej” – mówi polski ekspert od spraw wojskowości, Tomasz Hypki (Offsetowa klapa, Przegląd (9/ 2006), 5 marca 2006 r.). Spore oczekiwania były też wiązane z amerykańskimi propozycjami offsetowymi, jednak okazało się, że realizacja pakietu zobowiązań pozostawia bardzo wiele do życzenia.
Amerykanie nie spełnili póki co żadnego z warunków offsetu. Inwestycji o charakterze technologicznym nie ma, bo choć Amerykanie w umowach obiecują różne rzeczy, zawsze obarczają je warunkiem zgody Kongresu. A ten na nic się nie godzi, bo prawo zabrania transferu nowoczesnej technologii. Amerykański rynek też się przed nami nie otworzył, a wręcz przeciwnie. „Amerykanie torpedują nasze próby eksportu, np. samolotów Skytruck. Najkrócej mówiąc, offset związany z F-16 jest zjawiskiem tylko papierowym, biurokratycznym. A nazywając rzecz po imieniu, to całkowita klapa” – dodaje Tomasz Hypki.
Dodać też trzeba, że z zakupionymi przez Polskę samolotami pojawiają się co rusz nowe kłopoty. Jakiś czas temu media donosiły o kłopotach z rekrutacją pilotów tych maszyn – okazuje się, że wg polskich kryteriów zdrowotnych niewielu polskich pilotów nadaje się do latania na tych maszynach!
Polski rząd podjął więc decyzję, która miała być dowodem naszego przywiązania do USA. Jednak podobnie jak w wypadku wsparcia udzielonego przez Polskę Amerykanom w Iraku, nie uzyskaliśmy zbyt wielu dowodów wdzięczności, za to osłabiliśmy swoją pozycję w Europie.
Sojusznicy odpierani wizami
Polska od dłuższego czasu usilnie starała się o zniesienie obowiązku wizowego dla polskich obywateli udających się do USA. Procedura uzyskania wizy do Stanów Zjednoczonych jest bowiem bardzo kosztowna, obciążona sporą ilością biurokratycznych procedur, a nawet spełnienie wszystkich żądań nie było równoznaczne z uzyskaniem upragnionego biletu wstępu do amerykańskiej ziemi obiecanej. Dlatego też żelaznym punktem każdej wizyty polskich dostojników państwowych w Waszyngtonie były negocjacje w sprawie zniesienia tego przykrego i uciążliwego obowiązku. Do przekonania władz USA w tej sprawie zobowiązał się też wielce szanowany w Ameryce Lech Wałęsa.
Wszystkie te wysiłki spełzły jednak na niczym. Mimo argumentacji, że Polska jest wiernym sojusznikiem Stanów Zjednoczonych i potwierdza to na każdym kroku, władze amerykańskie pozostały obojętne na polskie prośby. Co prawda pojawiały się w Senacie wnioski o zniesienie wiz dla Polaków, ale nie były one traktowane szczególnie serio. Władze USA dodawały też, że Polacy sami sobie szkodą w tej sprawie, bo zbyt dużo naszych rodaków nielegalnie przebywa w Stanach i pracuje „na czarno”.
Natomiast w ostatnich dniach Amerykanie wykonali wobec Polski pewien gest. Senat USA przyjął poprawkę, która włącza nasz kraj do ruchu bezwizowego. Jeżeli pomysł ten spotka się z aprobatą Izby Reprezentantów i prezydenta George’a W. Busha, Polacy będą mogli przez 60 dni cieszyć się możliwością podróżowania do Ameryki bez zezwoleń. Szefowa polskiej dyplomacji, Anna Foryga, oceniła: „To efekt długoletnich zabiegów strony polskiej. Każdy na swoim poziomie prowadził rozmowy i przyniosło to efekt”.
Cieszył się też Lech Wałęsa: „Jeżeli wieści o planowanym zniesieniu wiz się potwierdzą, to wreszcie będziemy mieli normalne stosunki z Ameryką”.
Bardzo sceptycznie podchodzą zaś do sprawy znawcy Ameryki. Prof. Zbigniew Lewicki powiedział „Dziennikowi”, że „nie ma szans na ruch bezwizowy ze Stanami Zjednoczonymi. To tylko polityczna zagrywka, niepotrzebnie rozbudzająca nadzieje Polaków”. Zdaniem prof. Lewickiego, wpływ na wniesienie tej poprawki miały przede wszystkim zabiegi lobbingu szefa republikańskiej frakcji w amerykańskim parlamencie, Billa Frista, który w kwietniu gościł w Polsce.
Przy analizowaniu tej propozycji należy też wziąć pod uwagę fakt, że jesienią tego roku w USA odbędą się wybory do parlamentu i owa poprawka może być „kiełbasą wyborczą” dla amerykańskiej Polonii.
Jakby zaś na całą sprawę nie patrzeć, to dobitnie rzuca się w oczy, że na polskie wysiłki w tej sprawie Amerykanie przez długi czas patrzyli z chłodną obojętnością. Nie zmienił tego nawet fakt, iż Polska zawsze starała się być wiernym sojusznikiem Ameryki.
Jednym okiem na USA, drugim na Europę
Pamiętając o wielu niedocenionych przez Amerykę polskich wysiłkach, nie wolno zapomnieć, iż to dzięki Amerykanom i ich uporowi Polska w 1999 r. wstąpiła do NATO. Wyłoniony w ubiegłorocznych wyborach rząd PiS także zdaje się mieć szczególnie na uwadze ten fakt, bowiem pierwsze deklaracje nowych władz były ukłonem w stronę USA. Zdecydowano o przedłużeniu polskiej misji wojskowej w Iraku (rząd Marka Belki planował wycofać polskich żołnierzy z końcem 2005 r. i pozostawić w Iraku grupę doradców i szkoleniowców dla irackiej armii), zadeklarowano też chęć przyłączenia Polski do amerykańskiego systemu „tarczy przeciwrakietowej”. Zwłaszcza ta ostatnia deklaracja odbiła się szerokim echem w Europie i wywołała głośne pomruki niezadowolenia w Rosji. Nowy rząd swoimi pierwszymi krokami zadeklarował więc dalszą głęboką lojalność Polski wobec USA.
Warto w tym miejscu przytoczyć, jak polską geopolitykę ocenia wybitny politolog i dawny doradca ds. międzynarodowych prezydenta USA Jimmy’ego Cartera, Zbigniew Brzeziński: „Polska nie leży na Księżycu, ale między Odrą, Nysą i Bugiem. Polska jest, ale bez przesady, sojusznikiem Ameryki, ale nie jej sąsiadem”. Warto poświęcić tym słowom głębszą refleksję. Wskazują one bowiem, iż polska dyplomacja zbyt duża uwagę przykłada do relacji z USA kosztem stosunków z Unią Europejską.
Otóż, wydaje się oczywiste, iż Polska powinna utrzymywać jak najlepsze stosunki z Ameryką. USA to przecież globalne supermocarstwo, dysponujące siłą nie mającą precedensu w dziejach świata. Ale nie wolno też zapominać – jakkolwiek trywialnie by to nie brzmiało – że Polska jest członkiem UE i powinna więcej wnosić do europejskiej polityki. W moim przekonaniu, w ciągu 2 lat członkostwa stworzyła sobie reputację kraju trudnego we współpracy, awanturniczego, niezbyt dobrze rozumiejącego realia współczesnego świata i odwołującego się do unijnej solidarności tylko wtedy, gdy przychodzi do dzielenia środków z europejskiego budżetu.
Przed ponad dwoma laty we Wrocławiu gościł, na zaproszenie Międzynarodowego Klubu Dyskusyjnego „Polityki”, Aleksander Kwaśniewski. Zapytany podczas dyskusji, czy Polska powinna skupić się na wzmacnianiu sojuszu z USA czy raczej z Europą, Kwaśniewski odpowiedział: „To jest pytanie w gatunku ‘Kogo bardziej lubisz? Mamę czy tatę?’”. Te słowa są najlepszą pointą, wskazującą jaki powinien być optymalny kierunek polskiej dyplomacji.
Między Starym Kontynentem a USA ciągle żywe są spory wywołane wojną w Iraku. Dlatego Polska, korzystając ze swoich relacji ze Stanami Zjednoczonymi, powinna aktywnie działać na rzecz zbliżenia UE i Ameryki. Jak pisał Timothy Garton Ash w książce „Wolny świat. Dlaczego kryzys Zachodu jest szansą naszych czasów”, USA i Europa zawsze miały wiele sprzecznych interesów, a po zakończeniu zimnej wojny, która wymusiła jedność na świecie Zachodu, te sprzeczności odżyły. Europa i USA różnią się też podejściem do ochrony środowiska, spraw socjalnych... Tym niemniej, USA i UE stoją w obliczu identycznych globalnych wyzwań (jak terroryzm czy kwestia dostępu do surowców energetycznych) i więcej zdziałają tworząc spójny front, miast tracąc czas na podszyte starymi kompleksami i urazami spory. Dlatego też Polska powinna z większą aktywnością włączyć się do europejskiej polityki, by wzmocnić swoją pozycję w Unii Europejskiej i móc działać na rzecz polepszenia transatlantyckich stosunków. Nieco żartując, można powiedzieć, że po drodze z Polski do USA wpierw jest Europa, a potem jeszcze ocean. Może warto więc przyłożyć więcej uwagi do spraw sąsiadów, zamiast nadmiernie zapuszczać wzrok poza horyzont.
Łukasz Maślanka
(lukasz.maslanka@dlastudenta.pl)