Przeczytaj fragment nowej książki Normana Daviesa
2008-08-05 13:09:45Już 21 sierpnia ukaże się nowa książka prof. Normana Daviesa, "Europa walczy. 1939-1945. Nie takie proste zwycięstwo". Prezentujemy fragment tej pasjonującej książki.
O książce:
Ktoś powiedział o Normanie Daviesie, że posiada dar, który mają tylko wielcy historycy - umiejętność przemyślenia przeszłości na nowo. Ktoś inny dodał: „Norman Davies ukazuje nam namiętności, poezję, mity i anegdoty równie dobrze jak historyczne fakty".
Prawdziwości obu tych opinii dowodzi najnowsza książka Daviesa. Jeśli ktokolwiek mógł napisać coś nowego o II wojnie światowej - przedstawić nowy sposób patrzenia na nią - to właśnie Norman Davies. Autor bestsellerowego Powstania' 44 i odkrywczej syntezy historii Polski, czyli Bożego igrzyska, dokonał tego w fascynujący i pouczający sposób.
Europa walczy 1939-1945 to udana realizacja na pozór niewykonalnego pomysłu: przedstawienia wszystkich aspektów II wojny światowej w Europie w jednej książce. Efektem jest zapierająca dech w piersiach, odkrywcza panorama historii kontynentu z lat 1939-1945. W przeciwieństwie do wielu publikacji na ten temat Norman Davies nie analizuje jednego wybranego zagadnienia wojny. Nie zajmuje się tylko armiami albo tylko cierpieniem ludności. Przedstawia całościową wizję konfliktu i demaskuje stronniczość jego dotychczasowego postrzegania. Książka Normana Daviesa z całą pewnością zrewolucjonizuje nasze myślenie o II wojnie światowej.
Fragment książki:
"Wszystkie armie mają własne skrótowe etykietki i własne przezwiska, których używają, mówiąc o wrogu. Kiedy żołnierze Wehrmachtu walczyli z armią brytyjską, mieli zwyczaj mówić o nich die Engländer - „ci Anglicy", albo częściej Tommies. Kiedy przyszło im się zmierzyć z Armią Czerwoną, mówili o przeciwnikach die Russen albo częściej „Iwany". Jeśli idzie o Brytyjczyków, to ci byli przekonani, że walczą z „Niemcami", których często nazywali the Krauts albo - jak w czasach Wielkiej Wojny - „Hunami". Żołnierze Armii Czerwonej mówili o Niemcach Germańcy, choć ulubionym przezwiskiem byli „fryce". Nie trzeba wyjaśniać, że pod wszystkimi tymi etykietkami kryła się cała masa znaczeń i skojarzeń.
Na przykład „Anglicy" nie zawsze byli Anglikami, a nawet najczęściej nimi nie byli. W armii brytyjskiej z lat 1939-1945 służyło bardzo wiele pułków szkockich, walijskich i irlandzkich - wszystkich ich bardzo by zabolało, gdyby ich pomylono z Anglikami; imperium brytyjskie dostarczało też oddziałów, które rekrutowały się ze wszystkich kontynentów. Szczególnie łatwo dostrzegalne były oddziały pochodzące z dominiów, a Kanadyjczycy, Australijczycy, obywatele Afryki Południowej i Nowozelandczycy uczestniczyli we wszystkich większych kampaniach i służyli we wszystkich rodzajach służb. Budzący postrach Gurkhowie pochodzili wprawdzie z Indii, ale nie z Armii Indyjskiej, w której służyli żołnierze należący do najrozmaitszych ras, pochodzący z najrozmaitszych regionów i wyznający różne religie. Wszyscy reagowali na rozkazy wydawane w języku angielskim, ale wszyscy też składali przysięgę na wierność władcy Wielkiej Brytanii, a nie Anglii.
Pod brytyjskim dowództwem walczyła także pewna liczba obcych kontyngentów. Największy pochodził z Polski, choć żołnierze Wojska Polskiego bynajmniej nie byli wyłącznie etnicznymi Polakami. Byli wśród nich Żydzi, Ukraińcy i Niemcy. Ci ostatni wywodzili się głównie z zachodnich regionów: z Pomorza, Wielkopolski i Śląska, gdzie przed 1939 rokiem obowiązywał zaciąg do Wojska Polskiego - podobnie jak po roku 1939 - zaciąg do Wehrmachtu. W tej sytuacji nie było niczym dziwnym, jeśli starszy brat służył „po polskiej stronie", a młodszy - „po niemieckiej". Na tej samej zasadzie rekrut z Kresów wschodnich mógł trafić do polskiego wojska w latach trzydziestych, a po okupacji sowieckiej w 1939 roku - do Armii Czerwonej.
Wolni Francuzi, których po upadku Afryki Północnej było blisko ćwierć miliona, tworzyli drugi z kolei największy kontyngent w brytyjskiej armii. Dzielili się na hadżi, czyli tych, którzy odbyli „pielgrzymkę" po którejś z francuskich kolonii, i moustachi - zawodowców wyszkolonych na jednym z obszarów kontrolowanych przez rząd Vichy. Najbardziej jednak różnili się Francuzi z Francji od mieszkańców kolonii w Afryce Północnej lub Zachodniej.
Czynnik rasowy miał mniejsze znaczenie w wojskach walczących pod rozkazami brytyjskimi niż w armii amerykańskiej, w której w latach czterdziestych w wielu południowych stanach powołano pod broń odrębne oddziały złożone z ciemnoskórych żołnierzy. Ale ogólnie rzecz biorąc, amerykanizacja rekrutów do armii amerykańskiej pochodzących z najróżniejszych środowisk była już daleko posunięta. W korpusie oficerskim zaznaczał się stosunkowo duży odsetek WASP (White Anglo-Saxon Protestans1), natomiast typowy amerykański szeregowiec Joe był często Amerykaninem włoskiego lub polskiego pochodzenia. Równie liczni było Amerykanie pochodzenia niemieckiego, choć wiele rodzin podczas pierwszej wojny światowej zmieniło nazwiska. Tendencji tej oparli się, między innymi, Eisenhowerowie z Pensylwanii."
1 Ludzie rasy białej, pochodzenia anglosaskiego, wyznania protestanckiego.
Norman Davies