Norwegia umiera
2011-07-27 14:17:07Tragedia w Norwegii, której sprawcą był Anders Breivik, wstrząsnęła tym krajem do głębi. Rozwścieczeni skalą jego bestialstwa Norwegowie domagają się najwyższego wymiaru kary dla zbrodniarza. Problem w tym, że w tym kraju oznacza to 21 lat więzienia. No może 30, jeśli zmieni się klasyfikację czynu na „zbrodnię przeciwko ludzkości”.
>>Czytaj też: Niesprawiedliwa sprawiedliwość<<
To obrazuje skalę zagubienia Norwegów we współczesnym świecie - morderstwo muszą zrównać z Holocaustem albo ludobójstwem w Ruandzie czy byłej Jugosławii, aby spróbować wymierzyć sprawiedliwą karę przestępcy (ale czy 30 lat pozbawienia wolności w luksusowym norweskim więzieniu to jakaś kara? Gorsze warunki panują w polskich akademikach). Nie sposób nie zapytać, jaką wtedy klasyfikację czynu otrzymałby Osama bin Laden albo nie przymierzając Stalin lub Hitler z Pol Potem na dokładkę.
Sprawa Andersa Breivika pokazuje skalę problemów, przed jakimi stanęło u progu XXI wieku norweskie państwo i szerzej - społeczeństwo. Szok, jaki przeszli Norwegowie i jego faktyczne znaczenie jako diagnozy można porównać z katastrofą smoleńską, która pokazała w jakim stanie znajduje się Polska i jej elity. Nieumiejętność sprawiedliwego skazania Breivika demonstruje podobny problem w u Norwegów - oderwanie do rzeczywistości. W momencie tragedii norweska policja nie potrafiła dotrzeć na wyspę, gdzie morderca z zimną krwią strzelał do dzieci, zabijając kilkadziesiąt osób. Swojemu obrońcy powiedział, że ”był zaskoczony, że pozwolili mu zajść tak daleko”. Spodziewał się interwencji znacznie szybciej aniżeli po półtorej godziny. W kilka dni po tragedii premier Norwegii chwali tamtejszą policję za wzorowe działania. Szok, gniew, a potem zaprzeczenie. Dokładnie te same fazy przeszła Polska i jej elity po katastrofie smoleńskiej. Ludzie odpowiedzialni za śmierć prezydenta i najważniejszych osób w państwie nie stracili stanowisk, a człowiek odpowiedzialny bezpośrednio za fatalne przygotowanie ich wizyty zostaje odznaczony i awansowany.
W tym wszystkim jednak całkowitym nieporozumieniem jest nazywanie Breivika „chrześcijańskim fundamentalistą”. Póki co z jego słów i wszystkich zebranych na jego temat informacji wynika obraz zupełnie inny. Należał do loży masońskiej, zaś w swoim manifeście odciął się od kościołów protestanckich i kościoła katolickiego, Papieża nazywając zdrajcą i krytykując chrześcijaństwo, które jego zdaniem najsilniejsze było wtedy, gdy istniał w nim jeszcze „silny pierwiastek pogański”. Udzielając się na forach nazistowskich i stwierdzając, że nienawidzi demokracji, Breivik nie wpisuje się nijak w chrześcijański fundamentalizm - religia nigdy nie jest u niego niczym innym niż tłem dla jego walki: ani razu nie odwołuje się do religijnych nauk, ani słów Chrystusa. Wpisuje się wiec w typowy schemat myślenia elit III Rzeszy i ich naśladowców w czasach dzisiejszych. Chrześcijaństwo Breivik traktuje instrumentalnie, jako narzędzie w walce z islamem, który jest dla niego wrogiem numer jeden - tak jak dla Hitlera wrogiem numer jeden był komunizm. Hitler i jego poplecznicy gardzili chrześcijaństwem jako spadkiem po Żydach i odwoływali się do pogańskich rytuałów i „zdrowych germańskich tradycji”, które miały chrześcijaństwo zastąpić. Póki jednak trwała wojna, Hitler nie starał się niszczyć chrześcijaństwa, uznając że jest pożyteczne w walce z komunizmem. Stąd właśnie na hełmach Wehrmachtu wzięło się słynne „Gott mit uns”. Breivik nie jest więc żadnym chrześcijańskim fundamentalistą, tylko zwyczajnym nazistą.
Dla mediów jednak jest to nieistotne i już został ogłoszony religijnym ekstremistą, natomiast fakt, że problemy, jakie wykorzystał za pretekst dla swojego mordu nie są zmyślone, zostanie zamieciony pod dywan. Kto by chciał się zgadzać w czymś z nowym wcieleniem Adolfa Hiltera?
Norwegia to kraj-raj można by rzec, notorycznie zajmujący najwyższe miejsca w rankingach ONZ jako najlepsze miejsce do życia na świecie, mogący służyć przykładem także Polsce, jak powinna wyglądać sprawna administracja i przejrzystość aparatu państwowego. Kraj ociekający dostatkiem, stabilnością, spokojem i rozsądkiem. Czy taki Breivik może być dowodem na to, że tak nie jest? Nie.
Zastanawia fakt, że w kraju tym żyje 4 miliony Norwegów i prawie 900 tysięcy imigrantów, sprowadzonych w ciągu ostatniej dekady. Dlaczego? Ponieważ Norwegowie potrzebują na gwałt ludzi do pracy. Mimo, że żyją w raju, nie chcą bowiem mieć z jakiegoś powodu dzieci. Dlaczego, skoro tam jest tak dobrze? Nie chcą się z nimi podzielić swoim dobrobytem i dostatkiem? Są więc siłą rzeczy zmuszeni dzielić go z przybyszami o odmiennej kulturze i wartościach, którzy powoli przekształcają państwo wedle swojej wizji i potrzeb, co jest normalne i naturalne. W końcu za 20 lat to będzie bardziej ich kraj niż Norwegów. Skandynawscy decydenci powtarzają jednak jak mantrę, że wierzą w pewne wspólne wartości, które połączą ludność rdzenną i nowych przybyszów, pozwalając budować demokratyczne państwo. Jednocześnie jak katarynka, odmieniając przez wszystkie przypadki, klepią frazy o „integracji”. Jakiej integracji? Co to ma oznaczać? Czy Arab, Polak czy Wietnamczyk stanie się Norwegiem? Tak, jeśli się wynarodowi i porzuci wszystko to, co arabskie, polskie czy wietnamskie. To jest właśnie ta integracja - zwyczajny gwałt na człowieku, nowy Kulturkampf.
Nie tak dawno po Polsce rozeszła się wieść, że detektyw Rutkowski na zlecenie biologicznej rodziny, uprowadził 9-letnią dziewczynkę z norweskiej rodziny zastępczej, dokąd trafiła na parę miesięcy po tym, jak urzędnicy z opieki społecznej uznali, że „jest smutna i osowiała”. Dla państwa norweskiego nie miało znaczenia to, że jej babcia leżała śmiertelnie chora w szpitalu w Szczecinie i cała rodzina przeżywała tę sytuację. Odebrano ją rodzicom, praktycznie na zawsze - opieka społeczna Norwegii znana jest z takich chwytów jak zmiana tożsamości. Zignorowano nawoływania polskiego konsulatu,, a rodziców odsunięto od sprawy za pomocą biurokratycznych procedur. Ze względu na katastrofalny przyrost naturalny Norwegowie w ten sposób starają się ratować swoją demografię, rocznie odbierając tysiące dzieci imigrantom w podobny sposób. Jak się okazuje źle jest, jeśli dziecko identyfikuje się z rodziną. Nie może być smutne, gdy spada na nią nieszczęście, musi być wesołe, bo musi być odłączone od rodzinnego rytmu życia i nie czuć związków z mamą i tatą. Ma za to czuć związki z państwem! W końcu na wyspie Utoya, gdzie zaatakował Breivik, odbywał się obóz młodzieżówki Partii Pracy. Przedział wiekowy od lat kilku do kilkunastu! Co te dzieciaki w ogóle tam robiły?
Znamienna jest reakcja ojca zamachowca, obecnie zamieszkałego w Francji, którego dom został otoczony przez policję w obawie o jego bezpieczeństwo. Powiedział on mianowicie, że lepiej by było, gdyby jego syn popełnił samobójstwo, niż gdyby miał zabić tyle osób. Nie miał kontaktu z synem od 15 lat. Oznacza to, że ostatnim razem widział go, gdy Anders miał lat 17. Pytając internetowym klasykiem: a gdzie byli rodzice? Należy odpowiedzieć: we Francji, cieszyli się dostatnim życiem, zamiast wychowywać swojego syna. Efekt jest taki, że powstał z niego morderca. Ale to nie on powinien sobie palnąć w łeb, tylko jego ojciec, za to, że zaniedbał swoje obowiązki. To taki typowy obrazek: wstrząśnięci rodzice oskarżonego przed salą sądową pytają się, co zrobili źle? Czy to ich wina? Jens Breivik zaś nie ma wątpliwości - jego wina? Ależ skąd. Co najwyżej „odczuwa smutek” z racji tego, co się stało i jest przekonany , że jego syn „musi mieć problemy psychiczne”. Ale nic dziwnego, że tak to pojmuje. W końcu to państwo powinno się zająć jego dzieckiem, tak jak zajmuje się w Norwegii wszystkim innym. To nie jego wina, że syn popełnił ten odrażający czyn, bo w końcu to nie on pociągnął za spust. Dlaczego ma się czuć winny?
Norwegia jest w kryzysie. Anders Breivik jest tylko eksplodującym czyrakiem na umierającym ciele, produktem swojego kraju.
Jerzy Zarzycki