Reportaż - Naszym zdaniem

Mówi się "służba" - i jedzie na... Litwę

2009-12-28 09:27:17

 O tym, jak wygląda obecna sytuacja Białorusinów w ich ojczystym kraju, nie musze mówić. Brak zaufania, zero tolerancji dla odmiennych poglądów, ani trochę wsparcia. W jeszcze cięższym położeniu znajdują się tam Polacy. Aresztowania, przeszukania, tłumienie buntów, odcięcie od świata. Ale przecież „nie można wszystkim pomóc..." 

Godzina 17:45. Dostaję sms o treści: „Na Białoruś!". Do samego końca nie byliśmy pewni, czy w ogóle pojedziemy. Dopiero co okazało się, że jednak wydano nam wizy. Ale wiadomo, to nie jest zwykła wycieczka turystyczna, więc trzeba być gotowym na wszelkie ewentualności. Paczki stały już gotowe w szkole na Grochowie. Dokładnie opakowane, każda wypełniona po brzegi: ciastka, dwie konserwy, czekolada, makaron, herbata. Byliśmy  naprawdę szczęśliwi. Udało nam się wcześniej zebrać jedzenie, przygotować paczki, załadować je do autokaru. Wbrew pozorom praca rzędu najmniejszych jednostek trwała około dwóch tygodni. Począwszy od zorganizowania zbiórki żywności i odpowiednie jej zareklamowanie, przez dostarczanie wyższym instancjom niezbędnych dokumentów, aktualnych zdjęć, podpisów i wielu innych koszmarnych formalności. Dwa tygodnie z głowy. Dlaczego więc ludzie z całej Polski angażują się w takie akcje mimo, że  mają stos własnych problemów: zaległości szkolne, praca na pełny etat, poprawka z chemii, przeziębienie, nie doczytana lektura, brak czasu na załatwienie własnych spraw i potrzeb? A jednak...

Na „Akcję Paczka" wybiera się około sześciuset osób. Trzy autokary jadą na Białoruś, reszta na Ukrainę. W sumie 16 pojazdów. Cel: dostarczenie paczek świątecznych z żywnością dla Polaków na Wschodzie. Godzina 21:00. Paczki załadowane do bagażnika autokaru są skrupulatnie ukryte pod plecakami. Jedziemy z nadzieją, że kontrola graniczna nie zajrzy głębiej. Jest ciasno i trochę rześko. Kierowca nie może pozwolić sobie na zbyt wiele ciepła. W końcu jest noc, a podróż dopiero się rozpoczyna. Jeszcze tylko jakieś siedem godzin. Na miejscu, w Mińsku, będziemy mogli przespać się jakieś dwie godziny. Nad ranem ruszymy do akcji. Jedziemy więc bez większych wrażeń. Załoga autokaru to w większości studenci i uczniowie ostatnich klas liceum. Gdzieś na końcu ktoś wyciąga gitarę, atmosfera typowo harcerska, w powietrzu czuć lekkie podekscytowanie, ale spać się nie da. W żadnej pozycji. Za mało miejsca by wyciągnąć nogi, za mało by się położyć, za mało by zrobić jakikolwiek większy ruch. Nie wiemy co czeka nas hen od domu. O Białorusi słyszeliśmy przeróżne historie, łącznie z tą o kobiecie którą posadzono w białoruskim areszcie za powrót do Polski pociągiem. Jedyne co wiedziałam jadąc tam, to to, że nie wolno mi publicznie krytykować białoruskiej władzy. Podobno niechętnie widzą tam Polaków, a jeszcze bardziej oschle traktują tych, którzy jadą z pomocą, tak jak my. Dlatego już po pierwszych minionych kilometrach przebieramy się w cywile. Podróż jest długa i męcząca. Zero postojów, bo zima.

Koło północy dojeżdżamy do Kuźnicy, na skraju Polski. Noc jest jeszcze ciemniejsza niż wydawała się dotąd. Na niebie żadnej gwiazdy. Ani jednej, nawet najmniejszej. Wiatr hula po polach. W żadnej chałupie nie pali się światło, psy nie szczekają. Wioska śpi. My jednak coraz bardziej podekscytowani słyszymy pierwsze instrukcje. Po pierwsze, nie śmiać się z czapek białoruskich strażników. Cóż, było zimno, więc naciągnęli te przywiezione z Syberii (projekt zapewne ruski). Po drugie, do wszystkiego podchodzić z należytą powagą, nie żartować, nie rozmawiać (aż dziwne, że nie kazali nam przestać oddychać). Po trzecie, szybko, sprawnie i posłusznie wypełniać wszystkie polecenia strażników. Polska strona granicy była  już wcześniej uprzedzona o naszym przyjeździe, dlatego spędzamy tam tylko czterdzieści minut. Zostajemy przepuszczeni przez przejazd dla VIP-ów. Poszło gładko. Wiedzą co wieziemy. Nie pytali prawie o nic. Strażnik sprawdził tylko zgodność paszportów. Autokar w końcu rusza. Kto pierwszy raz przejeżdżał przez granicę, mógł pomyśleć, że to już koniec kontroli, że możemy jechać. Jednak sytuacja wygląda teraz trochę inaczej. Autokar powoli zbliża się do białoruskiej części granicy. Niemalże hitlerowskim gestem zatrzymuje nas otyły mężczyzna w grubaśnym kożuchu. Czapka, rzeczywiście specyficzna, ale przynajmniej ciepła. Kierowca otwiera drzwi, a ten wtacza się do środka.

- Pagraniczny kontrol. Proszu pasporta - wybełkotał pod nosem. Język białoruski jest zakazany, dlatego oficjalnie używają rosyjskiego. Powoli przeciska się między fotelami. Każdy paszport bierze do ręki, spogląda na zdjęcie, a następnie głęboko w oczy. Jego spojrzenie jest tak drylujące, że wzrok niekontrolowanie ucieka gdzieś między fotele. Wtedy ten przygląda się jeszcze dokładniej strojąc miny, jakby chciał powiedzieć „Ty kolego na pewno masz coś na sumieniu". Po chwili ręką zaprasza nas do zjazdu z pasa kontrolnego. Tam stoją już dwa nasze autokary. Dostajemy deklaracje. Należy je uzupełnić. Pytania dotyczą wszystkiego: począwszy od daty urodzenia i numeru paszportu przez to ile pieniędzy przewozimy, ile wart jest nasz telefon komórkowy oraz ile waży nasz plecak. Nikt nie jest zadowolony. Ankiety trzeba wypełniać szybko i sprawnie. Pomyłki są wykluczone. Potem czas na następne. W sumie obdarowano nas stertą papierów, nie wypuszczając przez pierwsze trzy godziny z autokaru. I nagle jeden ze strażników, a było ich wówczas już pięciu, pewnym głosem mówi:

- „Pakażycje pażałsta swój bagaż". Kierowca posłusznie otwiera bagażnik. Strażnicy krążą wokół pojazdu, dotykają plecaków, lekko je przesuwają, patrzą świdrującym wzrokiem, jakby mieli w oczach rentgen. W końcu jeden z nich jednym, zamaszystym ruchem ściąga granatowy plecak.

- „A szto tam u Was?"- pyta rozbawionym głosem, szczęśliwy jak dziecko, które znalazło w spiżarni czekoladę. - „U nas nieskolko padarkow"- odpowiada jakby spokojnie, ale drżącym głosem kierowca.

To było ostatnie zdanie jakie mógł wypowiedzieć na głos, bo dalej były tylko pytania. Co dalej? Co zrobić? Co będzie z paczkami? I co z nami?! Wypakowujemy sprawnie wszystko co mamy w bagażniku. Każda ze stu pięćdziesięciu paczek ląduje teraz na wielkiej wadze, znajdującej się w kontrolerce strażników. Nasze plecaki wirują gdzieś w powietrzu. Jednak najważniejsze teraz są paczki. Przy okazji przeszukane zostają nasze plecaki. Z każdego z nich musimy wyrzucić mięso (embargo z Rosji zdjęto w listopadzie, ale o embargu z Białorusi nikt nie pomyślał....). Dlatego po chwili wszystkie konserwy znajdują się w śmietniku. W ostateczności, po sześciu godzinach spędzonych na białoruskiej granicy podejmujemy decyzję o powrocie do kraju. Strażnik z wyraźną satysfakcją otwiera kolejne paszporty i pieczętuje wizy stemplem „Anuljowana". Za oknem już świta.

Jak się później okazało, wszystkie polskie autokary zostały tej nocy zawrócone, nawet te turystyczne. Nie sądziliśmy, że nie zostaniemy wpuszczeni. Mnie nawet to przez myśl nie przeszło. Najtrudniej było dostać wizę, potem miało być już „z górki".

Decyzja została podjęta w ciągu dwóch, może trzech minut. Jedziemy na Litwę. Na granicy przepuszczono nas bez większych problemów. Nawet strażnik wydawał się sympatyczniejszy. Droga do Wilna trwała długo. Przynajmniej nam się tak wydawało. Po tym co zdarzyło się w nocy, wszyscy byli na tyle zmęczeni, że spali jak susły. Tylko kierowca wypijał już chyba ósmą kawę. W autokarze spędziliśmy piątkową noc i całą sobotę. Po dojechaniu do Wilna, rozładowaliśmy bagaże w polskiej szkole. Paczki nadal nie trafiły do odbiorców, a my byliśmy już na skraju wycieńczenia. Nasza służba miała zacząć się dopiero nazajutrz. Na szkolnej podłodze spaliśmy kilka godzin, a  następnego dnia zanieśliśmy paczki do polskiej parafii. Stamtąd miały trafić do najbardziej potrzebujących. Jak się później okazało, księża mają tu i tam swoje „wtyczki"... Co więcej, dzięki temu udało im się przetransportować cześć paczek na Białoruś własnymi samochodami kilka dni później.

W drodze do Polski zakładaliśmy się kto z nas wstanie by nazajutrz pójść do szkoły. Każdy powtarzał, że nie odpuści. „Mówi się służba". W domu byłam o 3:00 nad ranem. Ci, którzy mieszkają poza Warszawą, zapewne jeszcze później. Do szkoły poszedł tylko Tomek, bo musiał zaliczyć sprawdzian z historii. Danuta nie wracała do domu wcale- poszła do szpitala, bo za pół godziny zaczynała dyżur. 

Człowiek czasem ma potrzebę odłożenia wszystkich swoich problemów na bok i zaangażowania się w coś, co sprawi radość innej osobie. Wtedy nasze sprawy wydają się tak błahe... Lubię mieć świadomość, że wykorzystałam szansę, by komuś pomóc. Jeśli nie na Białorusi to czemu nie na Litwie.

„Nie można wszystkim pomóc - powiada małoduszny i nie pomaga nikomu". /Marie von Ebner Eschenbach/

Katarzyna Górska
(katarzyna.gorska@dlastudenta.pl)

Słowa kluczowe: białoruś reportaż akcja paczka harcerestwo
Komentarze
Redakcja dlaStudenta.pl nie ponosi odpowiedzialności za wypowiedzi Internautów opublikowane na stronach serwisu oraz zastrzega sobie prawo do redagowania, skracania bądź usuwania komentarzy zawierających treści zabronione przez prawo, uznawane za obraźliwie lub naruszające zasady współżycia społecznego.
Zobacz także
Jak Polacy Niemcom Żydów mordować nie pomagali
Jak Polacy Niemcom Żydów mordować nie pomagali

Odważna i ambitna próba obalenia mitu Polski Niewinnej czy upiorne pomówienie wszystkich Polaków?

Studia w Indiach. Nie tak straszne jak je malują
Studia w Indiach. Nie tak straszne jak je malują

"Nigdy nie widziałem kraju, który zawierałby w sobie tyle kontrastów. Przepych, piękno i nieskazitelność z jednej strony, z drugiej bardzo łatwo przeradza się w straszną biedę i syf.".

Zdjęcie ślubne z Auschwitz
Zdjęcie ślubne z Auschwitz

„Moja kochana, kochana Margo, tulę Cię namiętnie do siebie i życzę Ci na święta wszystkiego najlepszego. Na zawsze Twój R. Co porabia mój mały uparciuch. Pisz mi dużo o nim. Moc ucałowań dla Was obojga!”.

Polecamy
Ostatnio dodane
Jak Polacy Niemcom Żydów mordować nie pomagali
Jak Polacy Niemcom Żydów mordować nie pomagali

Odważna i ambitna próba obalenia mitu Polski Niewinnej czy upiorne pomówienie wszystkich Polaków?

Studia w Indiach. Nie tak straszne jak je malują
Studia w Indiach. Nie tak straszne jak je malują

"Nigdy nie widziałem kraju, który zawierałby w sobie tyle kontrastów. Przepych, piękno i nieskazitelność z jednej strony, z drugiej bardzo łatwo przeradza się w straszną biedę i syf.".

Popularne
20 miejsc, które musisz zobaczyć, zanim umrzesz
20 miejsc, które musisz zobaczyć, zanim umrzesz

Zobaczcie najpiękniejsze miejsca na świecie, do których pojedziecie, jak już będziecie mieli mnóstwo szmalu!

Brak zdjęcia
Cyganie, jacy są, każdy wie

Każde dziecko wie, że Cyganie nie mają swojego państwa, na tym jednak zazwyczaj nasza wiedza się kończy.

Nie-muzułmańskie kobiety muzułmanów
Nie-muzułmańskie kobiety muzułmanów

Czy związek nie-muzułmanki z muzułmaninem ma prawo bytu? Czy wystarczy, iż obie ze stron włożą w ten związek nie tylko uczucia, dobre chęci, ale obustronny szacunek do siebie nawzajem, jak i do tradycji, religii i swoich rodzin, otwarty umysł, gruntowną wiedzę?