My, społeczeństwo - Naszym zdaniem

Mosty miast przepaści

2006-12-07 13:07:52

 „Ludzie mają swoje języki po to, by się różnić, ale gdy mają powiedzieć słowo, które ich łączy - milczą". Tak oto, w jednym zdaniu, wypunktował ważny problem związany ze współistnieniem różnych kultur, religii i narodów Krzysztof Czyżewski.

Zdarzyło się to w  styczniu tego roku, w trakcie prowadzonego przez niego wykładu pt. „Nowa agora, czyli wobec kryzysu społeczeństwa wielokulturowego w Europie", będącego częścią cyklu Academia Unius Europae organizowanego przez Centrum Europy Wschodniej. Można wierzyć, że Czyżewski wie, co mówi. Jest to bowiem człowiek, który problematyką, jak to określa - etosu pogranicza - po prostu żyje. Sposób prowadzenia wspomnianego wykładu, w którym zresztą miałem przyjemność uczestniczyć, dobitnie o tym świadczył.

Samo słowo „pogranicze" to u Czyżewskiego pewnego rodzaju kod językowy, kryjący w sobie cały katalog problemów, bez przerwy doświadczanych przez większość nowoczesnych społeczeństw. Pogranicze to w tym znaczeniu między innymi wszystko, co związane z istnieniem obok siebie, graniczeniem właśnie, różnych narodów, ras, grup etnicznych, językowych i religijnych. Gdyby dodać do tego jeszcze wszelkie pogranicza mentalnościowe, można by chyba stwierdzić, że oto mamy do czynienia z pograniczem, jako jedną z wielu puszek Pandory naszego dnia codziennego. Warto wspomnieć, że puszka ta jest jedną ze „śmiertelnych chorób przenoszonych drogą płciową" - problematyka ta nie jest bowiem ani nowa, ani tym bardziej specyficzna dla współczesności. Jedyne, co różni dziś od wczoraj, to fakt, że współczesność zmusza nas, byśmy tę puszkę niemal codziennie otwierali.

Granice

Człowiek, zwierze wybitnie społeczne, od początku swojego istnienia żyje w mniejszych lub większych grupach. Bez względu na to, czy były to plemiona, szczepy, rodziny, czy jakiekolwiek inne formy organizacji społecznej, wszędzie tam, gdzie się pojawiały, niosły ze sobą granice. Najczęściej kojarzymy je z różnego rodzaju markerami przestrzennymi, jak choćby fizycznymi granicami domów, wiosek, miast i państw. Nie sposób jednak pominąć innych, niewidocznych na pierwszy rzut oka, acz nie mniej ważnych i trudno przekraczalnych granic zakreślanych religią grupy, przynależnością etniczną, światopoglądem i tak dalej. To właśnie te drugie, niefizyczne granice są z nami bez przerwy, towarzyszą nam od urodzenia, do samego końca. Ich ważność wynika między innymi stąd, że są w każdym z nas głęboko uwewnętrznione. Ich przekroczenie wymaga nie tylko wyjścia „w nieznane", czyli znalezienia się na innym, szeroko pojmowanym „terytorium", przejścia na drugą stronę pogranicza. 

Rzecz jest trudniejsza - konieczne jest bowiem przede wszystkim przełamanie się wewnętrzne, wyjście poza wszystko to, czym przez lata „nasiąkaliśmy" w domu, w szkole, w pracy, a nawet w zwykłych, codziennych kontaktach z przyjaciółmi „współplemieńcami". Kiedy podejmujemy się takiego trudnego „wyjścia ku inności", wśród całej masy problemów związanych z nowymi, często nieznanymi i potencjalnie nieprzyjemnymi doświadczeniami, niemal natychmiast stajemy w obliczu skomplikowanego i szerokiego zagadnienia - tolerancji wobec tego wszystkiego, co nie nasze, inne, często niezrozumiałe. W tym miejscu albo odkrywamy przepaści, których nie chcemy przebyć, albo budujemy mosty.

Zrozumienie

O samej tolerancji pisze się niełatwo z kilku przynajmniej powodów. Po pierwsze dlatego, że tak, jak Tuwimowska ojczyzna, tolerancja to od bardzo dawna „wrzask pierwszych stron dzienników". Po drugie, pojęcie to jest bardzo szerokie, a jego interpretacja całkowicie subiektywna. Dzięki temu zresztą, często spełnia rolę słowa klucza - stanowi na przykład podstawę gładkich, wyuczonych na pamięć zdań wygłaszanych przez polityków i innych działaczy społecznych. Po trzecie, próbuje się tolerancję obiektywizować, co prowadzi do sporów o to jaka i gdzie ma być oraz czy ma być pełna, czy ma jej być zero, a może tylko trochę (a jeśli trochę, to ile).

Gdy spojrzeć na wszelkiego rodzaju debaty publiczne dotyczące najróżniejszych fragmentów rzeczywistości, uderzająca zdaje się być, absurdalna w istocie rzeczy, koncentracja na próbach „przepychania" (nie)tolerancji w formie stanowionego prawa, ustaw, rozporządzeń itd. Skądinąd przecież wszyscy doskonale wiemy, że nie tędy droga. Cóż z tego, że mamy tolerancję usankcjonowaną prawnie. Cóż z tego - marsz gejów, feministek, czy jakiejkolwiek wyraziście „innej niż reszta" grupy zawsze powoduje wybuch żywiołowej debaty o „granicach". A wyobraźmy sobie, że nagle w Polsce demonstrować zaczynają na przykład, żyjący przecież wśród nas, polscy Cyganie, domagając się, powiedzmy, wyższych zasiłków z MOPSów. Sądzę, że byłby to bardzo ciekawy, aczkolwiek niebezpieczny, eksperyment społeczny. Okazałoby się zapewne, że „przecież tolerujemy Cyganów, nikt im krzywdy nie robi; to oni nie dość, że kradną (bo przecież każdy Rom to na pewno złodziej), to jeszcze się domagają od NASZEGO państwa pieniędzy...".

Tymczasem tolerancja wobec wszelkiego rodzaju inności, począwszy od koloru skóry, na innych niż nasze praktykach seksualnych kończąc, to podstawa współistnienia na pograniczach; to pierwsze filary mostów nad dzielącymi nas i „nie nas" przepaściami. Dzisiejszy świat natomiast, to nie Europa XIV wieku, jak chciałby go widzieć minister Giertych, poseł Wierzejski, czy panowie Kaczyńscy. Dzisiaj praktycznie nie mamy możliwości oddzielić się od „innych", nie możemy ich nie widzieć, nie poznawać, nie prowadzić z nimi dialogu. Stykamy się codziennie z islamem, katolicyzmem, judaizmem. My, w Polsce, na razie głównie za pośrednictwem mediów i Internetu. Społeczeństwa zachodnie, w tym setki tysięcy Polaków, którzy w ostatnim czasie wyemigrowali, doświadczają zjawiska pogranicza na co dzień, fizycznie, jadąc do pracy i w samej pracy również. Mało tego - „inni" są coraz bardziej inni, również w Polsce. Dlaczego? Bo mogą.

Wstęp do apokalipsy

Procesy, które doprowadziły do tego, że gdy spojrzymy wokół siebie w dowolnym kierunku, trafimy na jakiejś pogranicze, już nastąpiły. To skutek takiego, a nie innego rozwoju cywilizacji, na który nie należy się obrażać. Nie warto też negować rzeczywistości, a tym bardziej próbować cofać historii. Warto natomiast dyskutować o tym, co musi się stać w ludziach, by pogranicza nie stanęły w ogniu. Warto zasypywać przepaści, by ludzkość w całej swojej różnorodności, która od zawsze istnieje i zapewne zawsze istnieć będzie, funkcjonowała coraz bardziej harmonijnie. Nie oznacza to w żadnym wypadku rezygnacji z tego, co każda grupa uznaje za swoje identyfikatory, wartości, kulturę i tak dalej. Wszak to, że toleruję, powiedzmy, Żydów z ich sposobem bycia i obrzędami, nie czyni ze mnie Żyda. Obcowanie z nimi, z ich innością, nie sprawia nawet, że jestem mniej Polakiem. Kształtowanie w ludziach „potencjału tolerancyjnego", przygotowywanie ich od dziecka do tego, że świat jest różnorodny w każdym sensie, a wracając do początku artykułu - uczenie ludzi słów, które łączą, a nie dzielą, to szansa, by, mówiąc brutalnie, ludzkość przetrwała. Alternatywę mamy w zasadzie jedną - atomowy grzyb.

Wielu czytelników stwierdzi zapewne, że apokaliptyczna wizja zagłady ludzkości jest nieprawdopodobna, a moje postulaty co najmniej utopijne. Mamy przecież Stany Zjednoczone, które pilnują bezpieczeństwa na świecie, mamy ONZ, NATO i wiele innych światowych bezpieczników. Kiedy przychodzi nam do głowy, że jesteśmy bezpieczni mimo istnienia przepaści między nami a innymi, warto sobie przypomnieć, co stało się zaledwie kilkanaście lat temu w środku Europy, niewiele ponad tysiąc kilometrów od Polskich granic, na Bałkanach.

Wojny bałkańskie, szczególnie trzyletnia wojna w Bośni i Hercegowinie, pokazały bardzo wyraźnie do czego prowadzi nagły wybuch poczucia odrębnej tożsamości narodowej i religijnej, przy jednoczesnym, jak się okazało, całkowitym braku nawet nie tyle tolerancji, co elementarnego humanitaryzmu wobec „innych". Przed upadkiem komunizmu Jugosławia była przykładem kraju, w którym, jak się wydawało, narzucona urzędowo tolerancja i konieczność współistnienia kilku różnych grup etniczno-wyznaniowych, raz na zawsze wyeliminowała efekt pogranicza w ogniu, zamknęła temat tak zwanego bałkańskiego kotła. Serbowie żenili się z Chorwatkami, Bośniak mieszkał drzwi w drzwi z Serbem, w jednym bloku, wyprowadzali psy na spacer na tym samym, osiedlowym trawniku. Co stało się, gdy załamał się system, który tolerancję, a nawet więcej - swego rodzaju multikulturowy kohabitat, odgórnie regulował? Srebrenica, Sarajewo, Mostar - to nazwy do dziś budzące grozę, jednoznacznie kojarzące się ze wszystkim najgorszym, co może człowiek zgotować drugiemu człowiekowi.

Pogranicza po bałkańsku

Tak się złożyło, że kilka lat temu miałem okazję odwiedzić Bałkany. Nie była to zorganizowana wycieczka. Wsiedliśmy z przyjaciółmi w samochód i postanowiliśmy zwiedzić Chorwację, Czarnogórę, Bośnię, mieliśmy w planach Kosowo i Albanię. Ostatecznie z tego ostatniego pomysłu zrezygnowaliśmy ze względów bezpieczeństwa. Jednak to, co widziałem, pozwoliło mi, rzecz jasna w niewielkim stopniu, pojąć, co tam się działo. Poza tym po raz pierwszy tak naprawdę dotarło do mnie, czym jest wielokulturowość ze wszystkim, co się z nią wiąże. Bywałem w różnych wielokulturowych miejscach, choćby w Londynie, czy Amsterdamie. To miasta oswojone, zachodnie - modne, trendy multikulti. Byłem w Turcji, kraju islamskim, gdzie zapuszczałem się samochodem poza wytyczone turystyczne szlaki. To z kolei doświadczenie kultury generalnie innej niż nasza, europejska. No i islam też nie taki fundamentalistyczny, choć w górskich wioskach czułem pewien niepokój, widząc obserwujące mnie znad kwefów oczy.

Bośnia i Hercegowina to doświadczenie zupełnie innego rodzaju. Granicę między Czarnogórą a Bośnią przekraczaliśmy niewiadomo gdzie, w górach. Kiedyś był tam most - mijaliśmy jego szczątki, przejeżdżając skleconą na szybko drewnianą, prowizoryczną przeprawą. W rejonach przygranicznych, w kilkudziesięciokilometrowych pasach, nie było żywej duszy. Mijaliśmy wyludnione wsie, na poły spalone domy, tu i ówdzie wypaloną wyrwę w zabudowie - tam mieszkał Serb. Gdy dotarliśmy do otoczonego zewsząd górami Sarajewa, zrozumiałem, co w rzeczywistości mogło znaczyć znane mi wcześniej z telewizji hasło „Bośniaccy Serbowie prowadzą ciągły, silny ostrzał miasta". W samym mieście socrealistyczne budynki, jakie znamy z naszych wielkopłytowych osiedli. Pół budynku brak - dziura po bombie. W drugiej połowie „normalnie" mieszkają ludzie. Tak zwana aleja snajperów, gdy wyjdzie się na pozycje, z których ci snajperzy wówczas strzelali, robi tak straszne wrażenie, że właściwie nie da się tego opisać. Co chwilę mijaliśmy niewielkie cmentarze, tuż przy głównych ulicach. Na ścianach domów, w całym mieście mnóstwo dziur, ślady intensywnego ostrzału, tu i ówdzie coś się wali. I ściany, gdzie dziury po kulach są dokładnie na wysokości głowy, tworząc poziomą linię... pod niektórymi palą się znicze.

Wielokulturowość, pogranicze, to wszystko jest w Sarajewie pełne. To miasto ma nawet specyficzny zapach. Gdy weszliśmy do centrum akurat zachodziło słońce. Było może około siedemnastej. Mijając targowisko, gdzie można kupić wszystko, od granatów, do muzułmańskich naszyjników, przeciskaliśmy się przez tłum i gwar ludzi zarówno dokładnie takich jak my, jak kobiet w tradycyjnych muzułmańskich strojach. Słyszeliśmy dobiegające z pobliskiego minaretu nawoływania muezina mieszające się gdzieś w przestrzeni z dzwonami kościoła... I to wszystko nie jest sterylne i higieniczne, jak w Europie Zachodniej. To jest taki rodzaj uczucia, jakby się zostało w tej wielokulturowości zanużonym i w nią ubranym. Między tym wszystkim tu i tam przechadzają się patrole sił stabilizacyjnych SFOR, zastępujące mosty w tym pogranicznym mieście przepaści. Wrażenie jakbym przebywał wewnątrz beczki prochu, przy której za chwilę zostanie podpalony lont, nie opuszczało mnie w Sarajewie ani na chwilę.

Bośniaccy Muzułmanie, Serbowie, Chorwaci nie dysponowali bronią atomową, ani biologiczną. Czy gdyby ją mieli, potrafiliby jej nie użyć w momencie, gdy działy się te wszystkie koszmary? Czy Serb, któremu Bośniaccy Muzułmanie zamordowali całą rodzinę, z dziećmi włącznie, bo o godzinę za późno dotarł na miejsce kaźni, do swojej rodzinnej wsi, powstrzymałby się przed naciśnięciem „czerwonego guzika"? Po tym, co zobaczyłem w Sarajewie i po tym, co słyszałem od młodych Chorwatów, opowiadających jak gdy byli dziećmi „przyszli Serbowie do wsi", mam poważne wątpliwości.

A autorytety?

Papież Benedykt XVI złożył wizytę w Turcji, co samo w sobie ma wymiar symboliczny, mimo, że koncepcja dialogu między religiami nie jest nowa. Media, tuż przed zakończeniem wizyty, określają ją jako udaną. Papież wszedł do meczetu bez butów, machał turecką flagą, na której widnieje uznawany za symbol islamu półksiężyc z gwiazdą. Wiele mówił o potrzebie dialogu i modlił się o braterstwo całej ludzkości. Wszystko to pozwala sądzić, że papież doskonale zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji oraz nieuchronności permanentnego zderzenia na pograniczu kultur i religii. Pytanie, jak to zderzenie będzie przebiegało i do czego ostatecznie doprowadzi. Nasza planeta nie przetrwa ani współczesnych wypraw krzyżowych, ani globalnego dżihadu. Czy będziemy potrafili powiedzieć - w porządku, to jest twój Allach, mój jest Jezus, ona wierzy matkę ziemię; mimo to, wszyscy uważamy, że nie wolno kraść i mordować; to filary, na których możemy zbudować most, lub stać naprzeciw siebie, z trudem łapiąc równowagę na skraju przepaści.

Kamienny, symboliczny most w bośniackim mieście Mostar, zniszczony w trakcie wojny 1991 roku przez Chorwatów, a odbudowany zaledwie dwa lata temu, mógłby być, przynajmniej dla Europejczyków, jednocześnie symboliczną wskazówką i przestrogą na przyszłość.

Michał Dębek
(michal.debek@dlastudenta.pl)

fot. http://pl.wikipedia.org/wiki/Grafika:Mostar_Stary_most.jpg

Słowa kluczowe: tolerancja wielokulturowość postnowoczesność islam kryzys cywilizacja współistnienie
Komentarze
Redakcja dlaStudenta.pl nie ponosi odpowiedzialności za wypowiedzi Internautów opublikowane na stronach serwisu oraz zastrzega sobie prawo do redagowania, skracania bądź usuwania komentarzy zawierających treści zabronione przez prawo, uznawane za obraźliwie lub naruszające zasady współżycia społecznego.
Zobacz także
Zanieczyszczone powietrze nie mniej groźne niż papierosy[WIDEO]
Zanieczyszczone powietrze nie mniej groźne niż papierosy[WIDEO]

Pyły obecne w powietrzu są drugim po paleniu tytoniu czynnikiem, który powoduje występowanie chorób układu oddechowego.

Kontrowersyjny film straszy Hitlerem [WIDEO]
Kontrowersyjny film straszy Hitlerem [WIDEO]

Kontrowersyjny film sprawił, że temat nienawiści został w końcu nagłośniony.

Prasa o zdrowiu, kuchni i histori podbija polski rynek![WIDEO]
Prasa o zdrowiu, kuchni i histori podbija polski rynek![WIDEO]

Dużym zainteresowaniem czytelników cieszą się gazety o kuchni i gotowaniu.

Ostatnio dodane
Zanieczyszczone powietrze nie mniej groźne niż papierosy[WIDEO]
Zanieczyszczone powietrze nie mniej groźne niż papierosy[WIDEO]

Pyły obecne w powietrzu są drugim po paleniu tytoniu czynnikiem, który powoduje występowanie chorób układu oddechowego.

Kontrowersyjny film straszy Hitlerem [WIDEO]
Kontrowersyjny film straszy Hitlerem [WIDEO]

Kontrowersyjny film sprawił, że temat nienawiści został w końcu nagłośniony.