Lustracyjny koszmarek z "Delegatem"
2006-08-10 12:13:02Słowo „delegat" po sobotniej publikacji „Rzeczpospolitej" na temat działalności agenta w składzie delegacji „Solidarności", składającej wizytę u papieża Jana Pawła II w styczniu 1981 r., stało się najmodniejszym słowem w polskich mediach oraz wśród polskich polityków i naukowców. Jest odmienianie przez wszystkie przypadki. Wszyscy zachodzą w głowę - kim był ów „Delegat"?
Lista potencjalnych kandydatów z każdym dniem poszerza się o coraz to nowe nazwiska. Prałat Henryk Jankowski, Tadeusz Mazowiecki, Andrzej Celiński, Romuald Kukołowski, Anna Walentynowicz... Poseł PiS z Elbląga, Leonard Krasulski, dorzucił do puli Ryszarda Kalinowskiego, działacza pierwszej "S" z Elbląga, który również był w składzie delegacji. Prymas Polski, Józef Glemp, ma typ "Delegata" i jest go pewien na 98, 5 % (najwidoczniej nie zgadza mu się fryzura poszukiwanego, bo skoro ma prawie 100 % pewności...). Zaś Lechowi Wałęsie z całej tej gorączki delegaci już troją się w oczach, bo twierdzi, że "Delegatem " mogły być nawet trzy różne osoby.
Kto następny, kto ma propozycje? Proszę śmiało, to nic nie kosztuje, prawda przecież nas wyzwoli, nieważne, jakim kosztem, przecież to tylko spekulacje i poszukiwanie kapusia, nic wielkiego, oczyśćmy Polskę z komunistycznej agentury, razem, żwawo!
...
Mało tego. Media codziennie podają nowe szczegóły działalności „Delegata" - podobno był on jednym z najcenniejszych esbeckich źródeł informacji o „Solidarności". Podobno miał doprowadzić do wyboru Wałęsy na szefa "S". Podobno miał za zadanie skłócić Lecha Wałęse z grupą skupioną wokół Bogdana Borusewicza. Podobno podczas wyborów Komisji Krajowej „S" delegat za pomocą zakulisowych gier wprowadził do jej składu 5 agentów. Podobno, podobno, podobno...
Licytacja nazwiskami staje się już nie do zniesienia. Czy nie prościej byłoby ujawić nazwisko „Delegata"? Przecież prędzej czy później i tak zostanie ono odkryte. Czy warto wobec tego pozwalać, by plotki, spekulacje i domniemania szargały nazwiska osób znanych i poważanych, a które są łączone z tą sprawą zależnie od sympatii i antypatii oskarżających? Weźmy choćby fotografię zamieszczoną przy artykule w „Rz" - widnieje na niej 7 osób. Czy w ten sposób redakcja dziennika sugeruje, że każda z postaci widniejących na zdjęciu może być podejrzewana o współpracę z SB i donosicielstwo? Skoro dziennikarze „Rzeczpospolitej" dotarli do dokumentów, to muszą być w nich wyraźne wskazówki co do poszukiwanej osoby? Najprościej byłoby ujawić, kim był ów „Delegat" zamiast kontynuować ten chory spektakl, przypominający polowanie na czarownice.
Spójrzmy też na inny aspekt sprawy - dlaczego głosu w tej sprawie nie zabrał nikt z IPN? Przecież pracujący tam historycy muszą wiedzieć, o kim mowa. Dlaczego więc milczą - czy chodzi tu o jakąś intrygę, która ma w spektakularny sposób zdmuchnąć kogoś ze sceny publicznej czy może to efekt zwykłej nieporadności? A może - po prostu - cała sprawa jest rozdmuchana bardziej, niż na to zasługuje?
...
A może "Delegat" już dawno nie żyje?
...
Publikacja w „Rzeczpospolitej" nie określa jednoznacznie, czy ów agent był TW (tajnym współpracownikiem) czy też może KO (kontaktem operacyjnym; tacy informatorzy rzadko bywali ewidencjonowani przez SB). To daje nam przedsmak tego, co może dziać się polskiej scenie politycznej, jeśli wejdzie w życie znowelizowana ustawa lustracyjna. Jak wiadomo, jeśli wejdzie ona w życie (jej ostateczny kształt nie jest do końca określony, ponieważ zarówno prezydent Lech Kaczyński, jak i senatorowie, którzy aktualnie nad nią pracują, zgłosili szereg istotnych wątpliwości), zostanie zlikwidowany urząd Rzecznika Interesu Publicznego oraz sąd lustracyjny. Zniesione zostanie także rozróżnienie na pokrzywdzonych przez SB i osoby będące tajnymi współpracownikami. IPN zostanie zobowiązany do publikacji wszystkich nazwisk figurujących w aktach bezpieki, a każda osoba, która znajdzie się na tej liście, będzie określona jako OŹI (osobowe źródło informacji) - niezależnie od tego, czy była rzeczywistym donosicielem, osobą rozpracowywaną przez bezpiekę czy też po prostu pokrzywdzonym.
Skoro bowiem „Delegat" był KO, to przecież wcale nie musi widnieć w spisie agentów. Dlatego też można się obawiać, że po opublikowaniu przez Instytut Pamięci Narodowej listy OŹI podobnych spekulacji, oskarżeń i podejrzeń może wysypać się całe mnóstwo.
I jak tu wierzyć posłom - autorom nowej ustawy o lustracji, że nikt niewinny nie zostanie pokrzywdzony? Nijak. Więc warto zacząć przyzwyczajać się, że nad Polskę nadciąga huragan dzikiej lustracji. Tylko czy warto polskie życie publiczne zatruwać jadem przy tak wątłych podstawach, bazując głównie na zakłamanych papierach SB? Czy przypadek Zyty Gilowskiej, z której SB uczyniła agentkę bez jej wiedzy, nic nikomu nie mówi? Jak tu lustrować, jak szukać prawdy w papierach SB, skoro ogrom bzdur, jakie można tam znaleźć, jest nieodgadniony?
...
A co do „Delegata", to ogłaszam konkurs. Ta osoba, która odgadnie, kim jest ów fantomas, może zacząć tytułować się jako "Wszechlustrator Polski wielkiej od morza do morza". Miano w sam raz na miarę naszej nowej, polskiej, oczyszczającej z brudu przeszłości i poskomunistycznej zgnilizny, rzeczywitości. Nowa władza będzie dumna. Może i jakąś posadę da w podzięce za dobre chęci i wzorową postawę?
Łukasz Maślanka (lukasz.maslanka@dlastudenta.pl)