Czy arcybiskup Stanisław Wielgus był agentem?
2007-01-04 16:13:43KOMENTARZ
Lustracyjna bomba wybuchła - "Gazeta Polska" opublikowała dokumenty IPN o związkach arcybiskupa Stanisława Wielgusa z wywiadem PRL.
Sprawa domniemanej agenturalnej przeszłości abp. Wielgusa w ostatnich dniach zajmowała media i uczestników debaty publicznej. Przed świętami Bożego Narodzenia "GP" opublikowała tekst, w którym informowała o współpracy abp. Wielgusa z SB. Tekst ten opierał się jednak na żadnych dowodach i na redakcję magazynu spadły gromy za dzikie lustrowanie kościelnego hierarchy.
Teraz sprawa nabrała rumieńców. O treści papierów bezpieki na temat abp. Wielgusa informowały kolejno "Wprost" i "Rzeczpospolita", dziś zas "GP" na swojej stronie internetowej opublikowała 69 stron dokumentów SB, otrzymanych - jak twierdzi gazeta - z IPN.
Co znajduje się w udostępnionych dokumentach? Są to w przeważającej większości notatki, sporządzane przez oficerów PRL-owskich służb po rozmowach z Wielgusem, a także jego charakterystyka osobowa i motywy ("patriotyczne" i "chęci otrzymania przez hierarchę pomocy ze strony służb w uzyskaniu zagranicznego stypendium na Uniwersytecie Humboldta") podjęcia współpracy. Papiery mówią także o zamiarach wykorzystania przez bezpiekę Wielgusa w pracy wywiadowczej.
W archiwach ujawnionych przez "GP" znajdują się tylko trzy dokumenty, przy tworzeniu których miał udział sam Stanisław Wielgus - notatka pt. "Plan badań naukowych w związku z otrzymaniem stypendium im. A. Humboldta" z września 1973 r." oraz dwie umowy o współpracy z wywiadem. Pierwsza datowana jest na 28 września 1973 r. (pseudonim "Adam Wysocki"), druga zaś na 23 lutego 1978 r. (pseudonim "Grey").
W dokumentach nie ma ani słowa o skutkach działalności abp. Wielgusa na terytorium Polski. Jest za to kilka zdań o rozmowach, jakie przeprowadzał on podczas swoich zagranicznych podróży, m. in. do Szwecji. W papierach mozna także znaleźć wzmiankę o tym, że abp. Wielgus nie spełnił oczekiwań służb.
Co więc myśleć o tych papierach, reklamowanych przez "GP" jako niezbite dowody szkodliwej, agenturalnej przeszłości hierarchy, którego papież Benedykt XVI wyznaczył do objęcia stanowiska metropolity warszawskiego? Wiadomo, że przed potwierdzeniem kandydatury papież rozmawiał w Watykanie z Wielgusem. Niemożliwe więc, że nie wiedział o zawartości papierów, których treść dziś poznaliśmy. Czyżby więc Benedykt XVI uznał ten wątek przeszłości arcybiskupa za niezbyt szkodliwy, a jego samego za odpowiedniego, dysponującego odpowiednimi kompetencjami moralnymi kandydata do tak wysokiego stanowiska w polskiej hierarchii kościelnej? Trudno wysnuć z tej decyzji papieża inne wnioski.
Moim zdaniem - a jestem po lekturze tych akt - te dokumenty nie świadczą jako dowód jakiegokolwiek zła, którego abp. Wielgus miałby się w przeszłości dopuścić. Pokazują raczej, że hierarcha lawirował w kontaktach z bezpieką, jak mógł i - moim zdaniem - wyszedł z tych niebezpiecznych rozmów obronną ręką. Uzyskał możliwość wyjazdu na stypendium i dokończenia pracy habilitacyjnej, a jednocześnie nie wpadł w zależność od służb. Podobnego zdania jest historyk, prof. Andrzej Paczkowski (mianowany przez rzecznika Praw Obywatelskich, dr. Janusza Kochanowskiego, wraz ze Zbigniewem Nosowskim - red. naczelnym "Więzi" i ks. prof. Tomaszem Węcławskim, do zbadania akt abp. Wielgusa). Twierdzi on, że choć dokumenty są z pewnościa prawdziwe, to nie wynika z nich jakakolwiek wina oskarżanego o agenturalność arcybiskupa (w wypowiedzi dla Gazeta.pl).
Trudno nazwać kogoś agentem tylko dlatego, że podpisał zobowiązanie do współpracy. Agentem był ten, który świadomie współpracował i szkodził innym. A takiej wiedzy o szkodliwych działaniach abp. Wielgusa z dokumentów nie wynosimy. Być może w IPN są jeszcze jakieś papiery na jego temat. Ale póki co, po lekturze dokumentów opublikowanych przez "GP", arcybiskup Wielgus na miano agenta i donosiciela nijak nie zasługuje, treść tych dokumentów nie dyskwalifikuje go w żaden sposób jako kandydata do miana metropolity warszawskiego.
Łukasz Maślanka
(lukasz.maslanka@dlastudenta.pl)