Polityka bez ściemy - Naszym zdaniem

Czarny miał

2009-09-28 15:13:16
 Czarny miał, wziął i zabrał. W dalekim kraju, gdzieś pod kołem podbiegunowym, dzwoni telefon. Odbiera go ktoś bardzo zaspany i słyszy po drugiej stronie bełkot. Odkłada słuchawkę i pogrąża się we śnie. Rano okazuje się, że to nie był żarcik, bo faktycznie dzwonił prezydent Stanów Zjednoczonych, niejaki Barack Obama.

W dalekim kraju szok. Była tarcza, nie ma tarczy. Były gwarancje bezpieczeństwa, nie ma gwarancji. Co robić, pytają mieszkańcy dalekiego kraju? Może się obrazić? Może robić dobrą minę do złej gry? A może stwierdzić, że od początku o to chodziło? Teraz przecież będzie można  w końcu oczekiwać jakiejś "ekskluzywnej" oferty ze strony Amerykanów jako zadośćuczynienie.
 
Barack Obama niewątpliwie jest jedną z tych osób, które nie znają stwierdzenia "nie wypada". Bo też nie musi. Jest prezydentem Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej i nie musi przejmować się, jak go odbiorą w jakimś tam kraju. Zastanawia jednak, jak ktoś nieznający pojęcia stref czasowych mógł zostać tak wysoko postawionym urzędnikiem państwowym w USA? To nie jest George W. Bush z Texasu, który mógł pomylić Iran z Irakiem, a Australię z Austrią. To człowiek wykształcony i z dyplomami. Dlaczego więc potraktował Polskę wręcz po chamsku?

Istnieją dwie możliwości odbioru tego faktu przez Polskę: albo rzeczywiście jest ignorantem i arogantem, albo okazał w ten sposób celowe lekceważenie swoim sojusznikom. Raczej nie dla własnej satysfakcji, ale  podlizać się pewnemu krajowi, który bardzo lubi traktować innych w podobny sposób. Obama nie musi  więc spojrzeć Putinowi w oczy i doszukiwać się tam demokracji, bo nic takiego tam nie znajdzie. Obaj porozumieją się świetnie i bez problemów, i to bez robienia do siebie krowich oczu. Płaszczyzną tego układu jest pogarda dla mniejszych krajów, choćby i sojuszników. Swój w końcu pozna swego.

Prozaiczna prawda - że doszło raczej do biurokratycznej pomyłki, aniżeli celowego działania - do mediów, a tym bardziej głów społeczeństwa się nie przebije. Zresztą, dlaczego miałaby? Nawet świadomość, że mógł nastąpić fatalny w skutkach błąd z winy osób trzecich nie zmieni wrażenia, jakie ten błąd wywarł. Kwestię rozwiązano w sposób żenujący, niegodny urzędu prezydenta.

Nie jest jednak wycofanie tarczy wielkim zaskoczeniem dla kogoś, kto śledził choćby pobieżnie wiadomości, a tym bardziej dla tego, kto zna historię i prezydentów USA. Obama miał być w końcu drugim Rooseveltem. Ten niestety pojęcia o Europie nie miał żadnego i ostatecznie bardzo racjonalnie podszedł do kwestii powojennego porządku. Nie dożył jednak momentu, gdy owoce jego ciężkiej pracy zaczęły być zbierane, wiec mu się upiekło. Doprowadził bowiem swoją naiwnością i bezczynnością w kwestii podziału kontynentu do Zimnej Wojny, wpędzając swój kraj w nieustające zagrożenie nuklearnego konfliktu. Wszystko dlatego, ponieważ myślał kategoriami izolacjonizmu amerykańskiego i był ignorantem w sprawach europejskich. Chciał osiągnąć racjonalne cele. Zapomniał o przyzwoitości. I to się zemściło.

Nie będzie trzeba długo czekać, by decyzja o rezygnacji z tarczy w Europie odbiła się w Amerykę rykoszetem. Koszty na początku będą nieduże i łatwo będzie je zmarginalizować. Bo czy Rosja już wcześniej nie była bezczelna? Bo czy Polska lub Czechy nagle wyskoczą z NATO, czy na przykład odwołają swoich ambasadorów? Oczywiście nie. Zaś ulga i niemalże radość, z jaką decyzje Obamy zostały przyjęte w Europie Zachodniej na pewno zrekompensują mu dwóch nadąsanych dygnitarzy z małych państw. Ta beztroska będzie jednak kiedyś wspominana fatalnie. Kredyt, jaki Ameryka ma w Europie Środkowej powoli się kończy. Polska i Polacy mają powoli już dość polityki zagranicznej i nonszalancji Waszyngtonu, w czym upodabniają się w tempie ekspresowym do Europy Zachodniej. Ostatnie posunięcia raczej nie odwrócą tego procesu. Nadzieją Obamy powinna być polska "fiksacja na bezpieczeństwie", jak to określił brytyjski dziennik "The Guardian", tzn. strach przed utratą suwerenności, strach przed Rosją czy siłą nowych sojuszników, takich jak Niemcy. Grając tym uczuciem można było uzyskać w Europie stałą bazę poparcia, co jest nieocenione, zważywszy na antyamerykański charakter elit i społeczeństw Unii Europejskiej. Polska przecież staje się powoli nieodzownym ogniwem łańcucha unijnych zależności, zaś jej celem jest zrównanie ważności głównych europejskich graczy - de facto wiec zwiększenie amerykańskich wpływów.

Zamiast tego Obama postanowił roztrwonić ten kapitał w imię opacznie rozumianej Realpolitik. Na razie nie zapowiada się na to, by jego propozycja miała dać Bogu świeczkę, a diabłu ogarek. Został sam knot. Proponowany w zamian za tarczę system antyrakietowy na krążownikach z AEGIS jest tylko ruchomą bazą antyrakietową przeciwko pociskom średniego zasięgu, którą można wziąć i zabrać w razie potrzeby. Obamie zapewne bardzo się to podoba, gdyż pozwala na wprowadzenie lub wycofanie sił amerykańskich wedle doraźnych potrzeb politycznych, nie dając żadnych trwałych, czyli kłopotliwych gwarancji bezpieczeństwa. Polsce obiecuje się rozwojową wersję projektu - w przyszłości rzekomo zmodyfikowane baterie antyrakietowe mogłyby stacjonować na naszej ziemi (są to jednak tylko spekulacje polskiej strony). Dla nas jest to zamiana funkcjonującego, sprawdzonego i gotowego systemu na taki, który obecnie nie istnieje. Przy dobrych wiatrach mógłby powstać za 4-5 lat. Byłby to ciekawy casus polityki międzynarodowej, gdy jedno państwo rozwija specjalnie dla drugiego państwa z czystej dobroci serca skomplikowane i drogie uzbrojenie. Na pewno nie zostanie ono nam podarowane, bo wystarczy wspomnieć, jak bardzo Amerykanie są wymijający w kwestii baterii Patriot. W najlepszym razie będziemy musieli za nie zapłacić grube miliardy - w najgorszym dostaniemy figę z makiem, bo tyle też nas jako państwo stać.

 Obama po prostu zdecydował, ze ważna jest Rosja. Mógł nie myśleć takimi kategoriami, ale taki będzie efekt i odbiór jego decyzji. Oferta, która teraz ma przedstawić Warszawie, będzie musiała być naprawdę dobra, aby zatrzeć fatalne wrażenie, jakie wywarło dzwonienie po nocy. Ale czy prezydent USA musi się dalej starać? Nie musi. W końcu będąc jeszcze kandydatem demokratów na prezydenta, odwiedził Berlin i był tam witany większymi owacjami niż Kennedy. Mógł więc dojść do wniosku, że cokolwiek zrobi, Europie to i tak się spodoba, byleby zaprzeczył polityce swojego poprzednika. Siła Niemiec czy Francji jest nieporównanie większa, a ich wsparcie ważniejsze niż jakiejś tam Polski. Ot, Realpolitik w praktyce u demokratów.

Problem tkwi w tym, że przywódców, którzy w ciągu dziejów Realpolitik umieli stosować, było mało. Do tego potrzebna jest inteligencja, spryt i przebiegłość, której Obama - nowicjusz w sprawach międzynarodowych, po prostu nie posiada. Cokolwiek wymyślił, trudno jest zrozumieć, dlaczego ogłosił to w takiej formie. Zamiast wysłać do Polski sekretarza stanu na niedawne uroczystości (skoro sam nie mógł się pofatygować albo użyć w tym celu oficjalnej delegacji, która odwiedziła Polskę) i cichcem poinformować o decyzji, skonsultować ją z przedstawicielami Pragi i Warszawy - a było z kim rozmawiać - dzwoni w środku nocy, stawiając oba państwa przed faktem dokonanym. Była tarcza - nie ma tarczy! Równie dobrze mógł przysłać esemes: "Tarczy nie będzie, adios. Barack. PS: buziaczki od Michelle".

Obama chce osiągnąć w ten sposób doraźne korzyści, takie jak przychylność Rosji w sprawie Iranu. Jest to naiwnością, wspieranie tego kraju bowiem wpisuje się w strategię Moskwy idealnie. Rezygnacja z teherańskiego straszaka jest Rosjanom nie na rękę, straciliby bowiem ostatni element, za którego pomocą są w stanie wpływać na politykę amerykańską. Używają wiec niejasnych obietnic wsparcia w tej kwestii, by wymusić konkretne ustępstwa na Waszyngtonie. Dosyć wspomnieć, że Rosjanie na wieść o zarzuceniu projektu forsowanego przez Busha zaprzeczyli gotowości wycofania swoich rakiet z Kaliningradu (w zależności od pory dnia można usłyszeć głosy za i przeciw z generalicji lub rządu). Obama jest jednak gotów poświęcić tarczę. Z jego punktu widzenia jest to świetny interes. Z punktu widzenia Europy Środkowej jest to skandal.

Daty mogą być przypadkowe, ale skłaniają do myślenia. Polska polityka zagraniczna stawia sobie za cel bezpieczeństwo państwa w pierwszej kolejności. Gwarantem tego bezpieczeństwa ma być Unia Europejska i NATO jako struktury oraz USA jako najbliższy sojusznik. Bycie petentem wydawało się być logicznym wyborem. Warszawa w końcu stawała się klientem największej potęgi wojskowej globu. Potęgi, którą inne mocarstwa będą ścigać jeszcze długo. Do tej pory wydawało się to w sumie słuszną taktyką, jakkolwiek mogła upokarzającą się wydawać niektórym malkontentom. W momencie jednak tak nagłego zwrotu, dokonanego w takich okolicznościach i w taki sposób, człowiek może zacząć się zastanawiać, czy stawianie na tego konia było dobrym pomysłem. Zamiast bezpieczeństwa i amerykańskich baz dostaliśmy sznureczek dla naszego prezydenta, by mógł za niego pociągnąć i otworzyć sesję na Wall Street. Jeśli tak mają wyglądać te ekskluzywne relacje, jest to polityka upokarzających gestów.

Ale Polska nie ma wyboru. Musi ciągnąć za ten sznureczek, i musi dzwonić jak jej się każe. Przez dwadzieścia lat suwerenności nie uczyniła nic, by stać się państwem silnym i zdolnym do samodzielnej obrony swoich racji i niepodległości; by stać się poważnym partnerem geostrategicznym. Gdy zawodzą sojusze, a dawni przyjaciele ochładzają stosunki lub udają, że nie rozumieją naszych obiekcji, zawsze pozostaje armia jako gwarant bezpieczeństwa. W momencie jednak, gdy premier podjął decyzję o drakońskich cięciach budżetowych, a MON te cięcia z bezmyślnością godną rzeźnika przeprowadził, nie ma możliwości, by w ciągu najbliższej dekad y Polska zyskała własną, liczącą się siłę obronną. Nie ma więc szans, by z petenta zamienić się w niezależny podmiot międzynarodowy, do czego sprawne i budzące respekt siły zbrojne są niestety niezbędne. Bez nich jesteśmy zdani na przychylność polityki innych państw i sprzyjające warunki geopolityczne. Nie jesteśmy więc w żaden sposób odpowiedzialni sami za siebie, a to błąd. Można zawsze liczyć na to, że w razie czego nasi sojusznicy nas nie porzucą, ale ani historia naszego kraju, ani tym bardziej polityka współczesnych państw Zachodu nie pozwala na stuprocentowy optymizm. Dynamika geopolityczna jest natomiast nieubłagana. W ciągu kilku lat wszystko się może zmienić, państwa mogą powstać i upaść, zagrożenia mogą się narodzić lub całkiem zniknąć. Natomiast bezpieczeństwo, obronność, armie buduje się jak dobre szkolnictwo - pokoleniami. Nie da się wojska uzbroić, wyszkolić i przystosować do nowych warunków w rok. Niemcy czy Holandia mają gwarancje amerykańskie na swoje bezpieczeństwo w postaci zimnowojennych układów oraz baz, poza tym dysponują znacznymi siłami obronnymi o wysokim standardzie, nie wspominając o tym że i Wlk. Brytania, i Francja są mocarstwami atomowymi. Ich terytorium jest więc w myśl obecnej polityki odstraszania bezpieczne. W porównaniu do państw Zachodu, Polska armii de facto nie posiada i jest zdana na ich łaskę i niełaskę.

Nikt nie chce pomyśleć, czy tym razem Europa byłaby gotowa umierać za Gdańsk. Ostatnim razem jakoś się jej nie spieszyło, a i dziś w sprincie się nie ćwiczy. NATO nie ma planów obronnych dla swoich wschodnich członków mimo dekady naszej obecności w tej organizacji, a państwa bałtyckie są notorycznie molestowane przez Rosję - politycznie, gospodarczo i militarnie. I nikt się tym nie przejmuje. Trudno w takich okolicznościach czuć się bezpiecznie. Choć dziś jesteśmy w Unii i mamy dobre stosunki z sąsiadami, to nikt nie zagwarantuje nam, ze za dziesięć lat ta sytuacja się nie zmieni. Zachód jest bezpieczny, ale my już niekoniecznie. Jesteśmy więc, tak jak zawsze, sami - choć w uśmiechniętym towarzystwie. To właśnie jest najgorsze. Usypia się bowiem nasza czujność, a przede wszystkim odpowiedzialność za samego siebie. Otoczenie, które tylko się uśmiecha jest albo stadem bezmózgich baranów, albo legowiskiem żmij. W obu przypadkach nie można na nikim polegać.

Jedyna nadzieja w tym, że jak komuś przyjdzie ochota popukać w próchno Polski i wytłuc je z mapy zostawiając czarny miał, Polacy pokażą, jak wiele zostało z ich historii honoru, patriotyzmu i determinacji przetrwania po siedemdziesięciu latach mordowania elit, dożynania kadr oraz ogłupiania narodu. Zostaną wtedy najlepszymi kolaborantami na świecie, bo lepiej jest w końcu taplać się w błocie konformizmu aniżeli brodzić po kolana we własnej posoce, nie osiągnąwszy niczego. Rzucanie się na wroga z szablą nie jest szczególnie skuteczne, choć ma swój romantyczny urok. Potem może ktoś przeskoczy płot i przez chwilę znowu nam się uda.

Jerzy Zarzycki

 

Słowa kluczowe: tarcza antyrakietowa polska usa stosunki barack obama tusk polityka międzynarodowa komentarz analiza
Komentarze
Redakcja dlaStudenta.pl nie ponosi odpowiedzialności za wypowiedzi Internautów opublikowane na stronach serwisu oraz zastrzega sobie prawo do redagowania, skracania bądź usuwania komentarzy zawierających treści zabronione przez prawo, uznawane za obraźliwie lub naruszające zasady współżycia społecznego.
  • Re: Re: Brawo! [0]
    Odpowiedź na: Re: Brawo!
    Cież
    2009-10-08 18:29:36
    Suwał, to jest portal dla inteligentnych ludzi, którzy interesują się tym co się wokół nich dzieje, starają się zrozumieć i mają odwagę wyrazić publicznie swoją opinię. Jeżeli Ty masz z tym problemy i stać Cię tylko na mądrości żulika spod blaszanej budy z ciepłym, szczoszkowatym piwem, że „…tylko robić nie ma komu” to nie jest to portal dla Ciebie. Nie zgadzasz się z kimś? Merytorycznie i spokojnie odpowiedź albo się nie odzywaj! Nawet czerwononosi panowie po paru głębszych łykach czasem to potrafią.
  • Re: Brawo! [1]
    Odpowiedź na: Brawo!
    Suwał
    2009-10-08 00:14:40
    a kim niby jest ten cały Zarzycki? Zwykłym studencikiem któremu się coś wydaje. Tak to każdy może, tylko robić nie ma komu.
  • Brawo! [1]
    Cież
    2009-10-05 18:45:55
    Jerzemu Zarzyckiemu i jego artykułowi biję brawo! Gratuluję odwagi i trzeźwego, bezkompromisowego umysłu, który zawsze mówi ( i pisze) błyskotliwie o „zmieniającej się wokół Polski sytuacji geopolitycznej”. Jurek, dzięki za artykuł, szkoda ze to wszystko co zamieściłeś jest smutną i bolesną prawdą….Pozdrawiam autora i ekipę z dlastudenta z Jurkiem Ślusarskim na czele!
Zobacz także
Wybory prezydenckie 2015. Polacy będą głosować dla żartu?
Wybory prezydenckie 2015. Polacy będą głosować dla żartu?

"Spodziewam się, że w czasie wyborów prezydenckich będziemy mieli wiele przypadków głosowania psotnego".

Nowa partia Janusza Korwin-Mikkego ma nazwę. Nie zgadniecie jaką
Nowa partia Janusza Korwin-Mikkego ma nazwę. Nie zgadniecie jaką

Poznaliśmy nazwę nowej partii założonej przez Janusza Korwin-Mikkego.

W niedzielę wybory. Kto wygra w twoim mieście? [OSTATNIE SONDAŻE]
W niedzielę wybory. Kto wygra w twoim mieście? [OSTATNIE SONDAŻE]

„Gazeta Wyborcza” opublikowała ostatni przedwyborczy sondaż. Jak się okazuje, faworytami w wyścigu o tytuł prezydenta miasta są dotychczasowi gospodarze.

Ostatnio dodane
Wybory prezydenckie 2015. Polacy będą głosować dla żartu?
Wybory prezydenckie 2015. Polacy będą głosować dla żartu?

"Spodziewam się, że w czasie wyborów prezydenckich będziemy mieli wiele przypadków głosowania psotnego".

Nowa partia Janusza Korwin-Mikkego ma nazwę. Nie zgadniecie jaką
Nowa partia Janusza Korwin-Mikkego ma nazwę. Nie zgadniecie jaką

Poznaliśmy nazwę nowej partii założonej przez Janusza Korwin-Mikkego.