„Ale tato, ja nie chcę, chcę wybrać sam..."
2006-05-11 00:00:00"... Sam to sobie możesz, wstydu nie zrób nam". Tak oto cytat ten odzwierciedla z jednej strony to, o czym chciałbym opowiedzieć, z drugiej zawiera w skrócie istotę tego problemu.
Każdy z nas w mniejszym lub większym stopniu działa pod wpływem ambicji rodziców. Gorzej, jeśli się staje ich ofiarą. Nie znam opiekuna, który chciałby źle dla swojej pociechy, tylko niekoniecznie jej zdanie jest brane pod uwagę. Tu pojawia się problem.
Przeświadczenie rodzica, iż przykładowo lekcje gry na pianinie są najodpowiedniejszą formą organizacji czasu na pozaszkolne zajęcia dziecka, jest złudne. Bo np. woli ono pobiegać z kolegami za piłką i z utęsknieniem spogląda za okno, skąd dobiegają odgłosy piłkarskich okrzyków.
„Tata radził na studia iść oficerskie..."
Są to ambicje z cyklu nietrafionych. Rodzic w tym wypadku sam wybiera, czym pociecha ma się interesować, wybiera mu jego gusta, a więc ingeruje w psychikę, w coś osobistego - o charakterze ewolucyjnym, a nie dynamicznym. Druga sprawa - świadomość, że to, co mnie wydaje się cudownym rozwiązaniem, jest najlepsze dla mojego dziecka. Brak elastyczności w sądach - moje dziecko może mieć inna wizję swojego rozwoju lub inne zainteresowania, ale ja sobie nie zdaję z tego sprawy. I po trzecie: mnie się w życiu nie udało, więc będę szczęśliwy, mogąc patrzeć, jak moja córeczka realizuje się jako pływaczka.
Przywodzi to na myśl film Artura Urbańskiego pt. „Bellissima", gdzie matka - kobieta egzaltowana i niezrównoważona, niespełniona gwiazda zafascynowana postacią Violetty Villas, forsuje u swojej córki - niespełna piętnastoletniej uczennicy szkoły baletowej - karierę modelki. Prowadza ją na przeróżne konkursy piękności i za wszelką cenę usiłuje wprowadzić do świata mody i reklamy. Dziewczyna ma do tego wstręt, lecz ostatecznie ulega woli matki. Dodatkowo, jako właściwie jeszcze dziecko, zostaje wplątana w intymne gry swoich sąsiadów. Film obrazuje, jak psychika młodego człowieka reaguje na chęć wtłoczenia mu rzeczy, których nienawidzi.
"Teraz z dumą patrzę na twarze..."
Są również ambicje z cyklu trafionych przesadnie. Jeśli dziecko już podchwyci zapędy rodziców, ci nie znając umiaru, tłoczą w dziecko wiedzę. Staje się ono niewolnikiem własnej rodziny. Tu o przesadę nietrudno. Jeśli przekroczymy magiczny punkt przyjemności, którą można czerpać z danego zajęcia, bądź wejdziemy w sferę, gdzie pociecha już przestaje sobie radzić, a rodzice dalej forsują swoje rzemiosło, dojdziemy do momentu krytycznego. Może to się objawić poprzez efekt tzw. przetrenowania, gdzie najnormalniej w świecie coś nam obrzydło. To może, co gorsza, przyjąć postać kompleksów. Każdy człowiek ma inne zdolności psychofizyczne, granice optymalnego myślenia czy też wysiłku. W obliczu lepszych wyników rówieśników, a z drugiej strony presji rodziców, brak oczekiwanych wyników może spowodować niedowartościowanie, rezygnację czy też apatię.
„Właściwie to chcę grać na saksofonie..."
Znamienna jest jeszcze jedna sytuacja. Przyjmijmy, że jest sobie rodzina z tradycjami, np. leśniczymi. Rodzice pokładają nadzieję w swoim pierworodnym i ufają, iż będzie on wytrawnym leśnikiem. Kiedy jednak ma dojść do, wydawać by się mogło, oczywistego wyboru, dziecko informuje, że chce zostać marynarzem. Porzuca szum drzew na rzecz szumu fal. I kiedy zafundowaliśmy rodzicom terapię szokową, że aż „tacie pęka serce, obiad na dywanie..." wszystko wraca do „normy". Biedny marynarzyk jest teraz piętnowany za zdradę rodzinnych ideałów. Teraz pozostaje tylko mieć wyrzuty sumienia lub po prostu żyć skazanym na różne antagonizmy. Jeśli ta nieszczęśliwa profesja okaże się mniej ambitna, można narazić się również na drwiny.
Wyobraźmy sobie sytuację odwrotną. Pupilek rodziców wbrew swojej woli kończy studia przykładowo weterynaryjne, jak nakazuje mu sumienie w postaci presji rodziny. Na dobrą sprawę nigdy go to nie interesowało i wolałby się zając historią sztuki. Tu znów mamy konflikt, tyle że wewnętrzny. Poczucie bezradności, pustki i niespełnienia.
Takie wzajemne niezrozumienie również prowadzi do różnych animozji.
„A może studia w imię boże..."
Wielu z nas dobrze zna opisane powyżej sytuacje. Nierzadko z własnego doświadczenia bądź otoczenia. Przejawia się to najczęściej przy wyborze szkół, studiów i innych spraw związanych z przyszłością.
Często działamy zgodnie z wolą rodziców. Zgadzamy się na kierowanie swoim życiem. Nasuwa się więc pytanie: czy są to decyzje przemyślane? Czy jest to tylko obraz w głowie, który chce się urzeczywistnić kosztem dziecka, nie biorąc pod uwagę czynników zewnętrznych, jak predyspozycje i zainteresowania dziecka? Jedno jest pewne - rodzice chcą dobrze, mają doświadczenie, obycie życiowe.
Zatem gdzie istnieje granica pomiędzy przemyślanym pomysłem na życie dziecka a chęcią zaspokojenia własnych, niespełnionych ambicji?
Z jednej strony, czyż nie powinno się skorzystać w odpowiednim momencie z pomocy fachowca, pedagoga szkolnego, nauczyciela, który ma najlepszy wgląd w rozwój dziecka i mógłby je jakoś ukierunkować? Wiadomo przecież, że czym skorupka za młodu...
Z drugiej zaś strony, czy sami rodzice nie powinni śledzić naszego rozwoju, zainteresowań, znać nasze marzenia, aby móc wspólnie podjąć decyzję bądź posłuchać woli pociechy i pobłogosławić na dalszą drogę życia?
Czy w końcu narzucić swoją wizję rozwoju będąc w pełni świadomym tego, że chce się mieć kolejnego lekarza w rodzinie...
Wybierzcie sami.
Mariusz Ziółkowski (mariusz.ziolkowski@dlastudenta.pl)