Żenująca polemika na łamach "Dziennika"
2009-01-19 15:11:41Zdumiewający tekst ukazał się w sobotnim "Dzienniku". Michał Karnowski i Cezary Michalski napisali artykuł o Tomaszu Lisie. Autorzy przejechali się po dziennikarzu TVP niemiłosiernie. Szkoda tylko, że przed popełnieniem tego beznadziejnego tekstu nie zadali sobie prostego pytania: czy kogoś to w ogóle obchodzi?
Na okładce weekendowego "Dziennika" wybito wielką czcionką "Tomasza Lisa problemy ze sobą". Cóż to za rewelacje o Lisie odkryli dziennikarze gazety, że postanowili poinformować o tym czytelników na pierwszej stronie - pomyślałem. Dotarłem więc do owego tekstu, przeczytałem i... opadły mi ręce.
Karnowski i Michalski w zajmującym całą stronę (!) tekście napisali, że choć Lisa szanują i podziwiają jego niektóre dziennikarskie osiągnięcia, nie mogą przejść obojętnie wobec jego nasilających się ataków na "Dziennik". I zaczęli bić w dziennikarza TVP bez litości. Nazwali Lisa dziennikarzem sprzedajnym, który pracuje w kierowanej przez wszechpolaka Piotra Farfała telewizji, choć wiele razy mówił, że Młodzieżą Wszechpolską i jej nurtem politycznym się brzydzi. Dołożyli za podjęcie pracy. Że Lis to hipokryta, bo dziennikarzy prawicowych za pracę w mediach publicznych potępiał i wyszydzał, ale gdy sam ofertę otrzymał - od razu ją przyjął.
- Tomasz Lis to jednoosobowe dziennikarskie sumienie, samozwańczy lider środowiskowy, twórca i strażnik norm, który innych dziennikarzy recenzuje i brutalnie rozlicza. Tymczasem wyznaczonych przez siebie norm nie przestrzega i sam, w nieporównanie większym wymiarze i formach o wiele bardziej drastycznych, czyni dokładnie to, za co krytykował innych - grzmią pp. Karnowski i Michalski.
Na koniec, jakby tej żenady nie było mało, Karnowski i Michalski dodali z oburzeniem, że Lis to w sumie żaden dziennikarz, tylko polityk w masce pismaka. Do tego typ wredny, bo wykorzystujący autorytet dziennikarski do budowania kariery politycznej.
Prawdę powiedziawszy, nie wiem, czym ten tekst różni się od pyskówki spod budki z piwem. Jeśli prawdziwym powodem, który zmusił Karnowskiego i Michalskiego do sięgnięcia po pióra, była chęć obrony czci i powagi "Dziennika" - to może spuścmy na to zasłonę milczenia.
Paradoksalnie, tekst o Lisie więcej mówi o Karnowskim i Michalskim niż o samym Lisie. Wychodzi na to, że autorzy to osobniki nudne, małostkowe i - co gorsza - zadufane w sobie. Trzeba mieć naprawdę rozdęte ego, by swoje szczeniackie ataki publikować na drugiej stronie jednego z największych dzienników w Polsce. I jeszcze liczyć, że kogoś będzie to obchodziło.
Niedawno Robert Krasowski pisał na łamach "Dziennika" właśnie o pogrążającej się w marazmie polskiej prasie. Oburzał się, że gazety stały się tylko dodatkiem do rozmaitych bonusów, jak książki, płyty czy ścierki kuchenne. Narzekał Krasowski, że tak dalej być nie może i dlatego zaprosił na łamy gazety Jana Rokitę - by w ten sposób odbudować powagę prasowej debaty publicznej.
I co? Piękne i jakże puste były to słowa. Okazało się, że na drugiej stronie gazety można bowiem zamieścić tak piękny tekst naczelnego o jeszcze piękniejszych ideach, jak i paszkwilancki tekst dziennikarzy - hipokrytów, którzy zamiast zająć się poważnymi problemami wylewają na Bogu ducha winnych czytelników swoje frustracje.
Łukasz Maślanka
(lukasz@dlastudenta.pl)