Zdarzyło się 26 lat temu...
2007-12-12 20:42:1013 grudnia 1981, Polska. Kraj, w którym od roku trwał karnawał wolności, a "Solidarność" - bezprecedensowy w polskich dziejach sojusz inteligencji i mas robotniczych - dawała nadzieję, że upragniony koniec komunizmu i jest na wyciągnięcie ręki. Tego dnia, mówiąc obrazowo, władze PRL postanowiły wyłączyć prąd wodzirejom wolnościowego festiwalu, a ich samych wpakowała za kratki, wprowadzając stan wojenny...
- "Przyszli gdzieś tak po pierwszej w nocy we trzech. Z łomem, gumową pałką kajdankami. Powiedzieli, że biorą męża do Białołęki, powoływali się nawet na jakiś dekret. Byli głośni, chamscy, a przede wszystkim bardzo się spieszyli. Starsze córki stały przerażone i milczące. Młodsze płakały głośno. Rano obudziłam się, poszłam do kuchni zrobić sobie herbatę. Włączyłam radio. Zmartwiałam. Poczułam przerażenie. Bardziej się je odczuwa, gdy przyroda jest tak nieprzyjazna. Zimno, lodowaty wiatr. Wyszłam z psem, a tu żołnierze w wołojkach, panterkach. Wóz pancerny na rogu ulicy. Podeszłam, musiałam sprawdzić, czy to polscy żołnierze".*
Ten fragment to nie kawałek scenariusza filmu wojennego. To opis nocy z 12 na 13 grudnia, gdy uchwalono dekret o wprowadzeniu stanu wojennego. Tak zapamiętała tę noc Elżbieta Gral, żona przewodniczącego "Solidarności" z zakładów im. Nowotki w Warszawie.
Podobną opowieść moglibyśmy usłyszeć od rodzin 10 tysięcy osób. Tylu działaczy demokratycznej opozycji zostało internowanych w 49 ośrodkach, rozsianych po całej Polsce. Rodziny 56 osób zapewne nie trudno byłoby namówić na wspomnienia. Bo tylu ludzi (do lipca 1983 roku) zginęło w związku ze stanem wojennym.
Ich jedyną winą był udział w manifestacjach. Poczuli na sobie ciężką i mającą za nic zwykłych ludzi rękę władzy. Część z nich padła ofiarom przypadkiem, stojąc z boku, będąc pobitymi na śmierć, bo stali z boku. Bo znaleźli się w niewłaściwym miejscu, w niewłaściwym czasie...
Rodziny dziewięciu górników zastrzelonych podczas pacyfikacji protestującej kopalni "Wujek" pewnie nadal płakałyby z bólu i cierpienia. Zapewne okrasiłyby wspomnienie o tamtym czasie dawką najgorszych przekleństw pod adresem władzy zwącej się ludową. Zwącej się tylko, a zabijającą robotników - czyli sól państwa, którym rządzili, zgodnie z panującą ideologią - za opór. A przecież to właśnie ludzie pracy, po prostu lud, mieli być tego państwa ostoją. To oni mieli być hołubieni i doceniani. Pracą, godną wypłatą i uznaniem. Nie kulami karabinów...
Nie chcę popadać w patos. Dramat tamtych dni mówi sam za siebie. Nie trzeba wznosić go na najwyższe rejestry narodowej martyrologii. Nie chcę też pisać tekstu, udając wielkiego znawcę tematu. Byłoby to obraźliwe dla tych, których historia wciągnęła wtedy w swoje młyńskie koła.
Nie chcę też snuć, pachnących na kilometr tanim moralizmem, rozważań, czy decyzja o wprowadzeniu stanu wojennego była słuszna bądź nie. Część historyków twierdzi, że gdyby nie decyzja rządzącego wtedy Polską generała Wojciecha Jaruzelskiego - mielibyśmy wojnę domową. Mało tego, była decyzją rodem z greckiej tragedii. Przekonują, że gdyby Jaruzelski nie zdecydował o wprowadzeniu stanu wojennego, wojska Związku Radzieckiego same zrobiłyby w Polsce porządek. Władze na Kremlu były wtedy mocno rozdrażnione sytuacją w Polsce. Obawiały się, że sytuacja w naszym kraju wpłynie negatywnie na inne państwa bloku wschodniego. Dodają, że w 1956 roku na Węgrzech czy w 1968 roku w Czechach ZSRR pokazało, że nie cofnie się przed interwencją, by zapewnić spokój i stabilność sowieckiej władzy. I również przez Polskę mógłby przetoczyć się walec sowieckiej stabilizacji.
Inni badacze dziejów upierają się, że ta decyzja była nieuzasadniona. Że ZSRR było coraz mocniej wciągane w fatalną kampanię afgańską. Że ruchy wojsk radzieckich w Polsce były tylko straszakiem. Że Zachód nie darowałby Związkowi Radzieckiemu tej interwencji i wkroczyłby do Polski. Że to Jaruzelski miał zamiar za pomocą wojska uspokoić sytuację w kraju przy użyciu wojska, a gdy poprosił ZSRR o wsparcie - spotkał się z odmową. Nastawieni lewicowo historycy, jak prof. Karol Modzelewski, dodają, że stan wojenny utorował drogę do wprowadzenia dzikiego kapitalizmu lat 90. Dlaczego? Bo zduszona wtedy "Solidarność" już się nie podniosła i po Okrągłym Stole nie była w stanie być związkową przeszkodą wobec skrajnie wolnorynkowych reform.
Historycy się spierają. Żyjący wtedy w Polsce ludzie pamiętają. Każdy ma swój moralny osąd tych dni. Jedni nadal żyją doznaną krzywdą. Trudno im się dziwić. Drudzy zaś wołają o zasypanie przepaści i odpuszczenie win. Jednym i drugim trudno odmówić racji.
Co więc może zrobić człowiek młody, dla którego zdjęcia warszawskich ulic zajętych przez czołgi wyglądają jak sceny z filmu? Który opowieści o buchających gazem łzawiącym przejściach podziemnych traktuje jak pieśń o Rolandzie? Pamiętam anegdotę, obrazującą stosunek młodych do czasu PRL. Otóż, gdy ojciec opowiadał nastoletniemu synowi o pustkach w sklepach, ten odparł: "Tato, ściemniasz! Niemożliwe, żeby w Carrefourze był tylko ocet!"
Moim zdaniem, na pewno nie oceniać. Spróbować zrozumieć, uszanować poglądy obu stron. I pamiętać o ofiarach czy też o tych wszystkich, którzy nie bali się powiedzieć "nie", mając świadomość represji.
Czas leci. Pamięć ulecieć nie może.
* cytat z książki prof. Andrzeja Paczkowskiego, "Wojna polsko-jaruzelska", Prószyński i S-ka, Warszawa 2006, s.7.
Łukasz Maślanka
(lukasz@dlastudenta.pl)