Nasze komentarze - Naszym zdaniem

Wspomnienie o dziadku ekscentryku

2005-12-17 00:00:00

 

W którąś z ostatnich sobót po gorących namowach jednego z moich koleżków udałem się na wizytację do pewnego znanego baru, który wśród mieszczan słynie jako mający ambicje artystyczne i w związku z tym gromadzący w upalne wieczory ludzi wolnych i mających swoje własne poglądy na rzeczywistość.

Mnie jakoś nigdy ten sznyt nie pociągał tym bardziej, że ludzi odpowiedzialnych za prowadzenie tegoż miejsca posądzałem zawsze o spory konformizm i jak najbardziej materialne podejście do życia. Dość jednak powiedzieć, że towarzycho schodzi się kolorowe, a każdy chce być bardziej oryginalny od innych bliźnich.

Skutek jest taki, że ekscentryzm staje się nudny i nieautentyczny a przygodnemu obserwatorowi, [czyli mnie] kojarzy się głównie z charakterystyczna manierą mówienia i paleniem blantów.

Pośród tego całego zamieszania zacząłem się zastanawiać czy dane mi było napotkać w życiu osobnika, o którym mógłbym powiedzieć bez wahania, że był ekscentrykiem. Przyszło mi wtedy do głowy wiele kandydatur, ale w sumie bezapelacyjnym zwycięzcą został mój dziadek, o którym pozwolę sobie skreślić słów parę..

Dziadka sposób na życie

Od zawsze, kiedy pamiętam, dziadek był stary i siwy niczym gołąbek. Jako dziecko nie przepadałem za nim specjalnie a można nawet zaryzykować stwierdzenie, że lekko obawiałem się tej dziwacznej postaci, noszącej fotochromy, nieśmiertelny beret a w chłodniejsze dni dość długi, skórzany płaszcz.
Dziś myślę, że mój strach przed nim wziął się z dość delikatnie mówiąc otwartego stosunku dziadka do alkoholu i żywych rzekłbym nawet żywiołowych zachowań staruszka po spożyciu większej jego ilości [swoją drogą dziadek nie spożywał nigdy mniejszych ilości]. W miarę jak stawałem się starszy, moje zainteresowanie nim rosło, aż w końcu złapałem się na tym, że lubię z nim przebywać, przyglądać się mu i wysłuchiwać tego, co ma do powiedzenia.

A miał co opowiadać, bo biografię miał bogatą, pełną zwrotów akcji i w ogóle wszystkiego tego, co sprawia ze słuchasz czyjejś historii z rozdziawioną gębą. Urodził się gdzieś pod Homlem - daleko na wschodzie w rodzinie dość zamożnego polskiego ogrodnika. Jego ojciec stracił życie i majątek przy okazji wprowadzania na tych terenach władzy ludowej zaraz po wojnie polsko-radzieckiej. Kozacy skutecznie wybili mu z głowy słabośc do posiadania własnego mienia.

Jego dzieciństwo i wczesna młodość rozgrywały się więc w czasie budowy socjalizmu w ZSRR a jak wiadomo nie był to okres sprzyjający szczęśliwemu ich przeżywaniu. Poważne masy ludności były wtedy metodą niezbyt łagodnej perswazji zmuszane do dość gwałtownego przemieszczania się dalej na wschód gdzie bynajmniej nie czekało na nich lepsze życie. Podobnie stałoby się z dziadkiem.
Jednak zapobiegliwy ojciec zanim zszedł po spotkaniu z kozacką szablą jakiegoś dońskiego analfabety oprócz paru złotych rublówek schowanych na czarną godzinę pozostawił po sobie coś znacznie cenniejszego - a mianowicie szerokie kontakty towarzyskie poparte pewną ilością różnorakich przysług wyrządzonych różnym ludziom.

A przypomnę że były to czasy, w których przysługa stanowiła poważną wartość wymienną i niełatwo było wyłgać się od rewanżu. Oto więc pewnego wieczora do domu mojego dziadka weszło dwóch mężczyzn. Przedstawili się jako przyjaciele śp. ojca i bez zbędnych wstępów streścili cel swojej wizyty.
Otóż nazajutrz miała się rozpocząć kolejna akcja przesiedlania Polaków do mniej sprzyjających stref klimatycznych, zaś oni postanowili uchronić dziadka [śmiesznie tak mówić o człowieku, który miał wtedy około 20 lat] od niewygód długiej i monotonnej jazdy radzieckimi kolejami oraz przymusowego osiedlenia się w którejś do tego przygotowanej specjalnie żonie. Chcieli oszczędzić mu również głodu i mało zabawnej pracy przy wyrębie lasu. Sposób znaleźli oczywiście dość oryginalny.
Zaopatrzyli dziadka w dokumenty stwierdzające ponad wszelką wątpliwość, że jest on najczystszej krwi Rosjaninem oraz skierowanie do pracy w tajdze w charakterze geodety. Nie udało mu się, więc uniknąć zwiedzenia północno wschodnich rubieży kraju rad, ale w odróżnieniu od większość nie umundurowanych jej mieszkańców mógł swobodnie się po niej poruszać [w ramach swobody dostępnej przeciętnemu obywatelowi cccp] oraz za swoją pracę otrzymywał sowite wynagrodzenie [w ramach sowitości wynagrodzeń przyjętej w cccp].
Nikt również nie celował do niego z broni palnej przy byle okazji. Geodeta był wprawdzie z niego żaden, więc szybko zmienił profesję i został kierowcą.

Jeździł w tym czasie po syberyjskich bezdrożach jakimś przedziwnym pojazdem częściowo kołowym częściowo gąsienicowym wożąc różne przedziwne rzeczy do jeszcze bardziej przedziwnych miejsc. Przy okazji zobaczył kilka miejscowych obozów pracy, do których dowoził jakieś drobiazgi dla strażników. Kiedy opisywał tę część swoich podróży niezmiennie łamał mu się głos i chybcikiem przechodził do dalszej części opowieści.

Potem zaś Adolf Hitler podjął jedynie słuszną decyzję o uchronieniu europy od zalewu swoich komunistycznych sojuszników i rozpoczął realizację planu barbarossa. Dziadek niezwłocznie ruszył do punktu werbunkowego i bez większych problemów zaciągnął się do krasnej armii. Co śmieszniejsze zameldował się tam już jako Polak, co nie zrobiło nikomu już większej różnicy, bo niby dlaczego polskie mięso armatnie miałoby być gorsze niż rosyjskie. Potem udało mu się zmienić barwy klubowe wraz z formowaniem się w kraju rad jednostek polskich, z którymi związał się był już na dłużej i w tym mundurze zastał go koniec wojny.

Relacji z czasów wojny nie znam jednak zbyt wiele, choć mam powody żeby przypuszczać, że dziadek aniołem nie był i paru Niemców delikatnie mówiąc nie ma mu za co dziękować. Interesujące są natomiast jego powojenne losy. Oto zaraz po wojnie dziadek w tak zwanym międzyczasie poznał i błyskawicznie poślubił moją babcię.
Nie wiem czy była to jakaś straszliwa miłość ja niestety pamiętam już wyłącznie czasy, w których te dwie osobistości dążyły się raczej uczuciem o przeciwnym zwrocie.

W każdym razie okazuje się, że dziadek zupełnie nieoczekiwanie jak można by pomyśleć znając okoliczności zgonu jego ojca no i ten łamiący się i ginący w gardle głos przy opisywaniu syberyjskich obrazków, przyjmuje posadę w ub. Na szczęście nie jest tam pracownikiem, że tak powiem operacyjnym, ale uwaga kierowcą jakiegoś rosyjskiego pułkownika, który jest komendantem kopalni uranu w Kowarach [a ta jak wiadomo do miejsc przyjemnych nie należała, za to przysłużyła się jakoś tam radzieckiemu programowi budowy bomby a].

Wieść niesie, że żyło się tam rodzinie N. jak w bajce [wtedy też na świat przyszedł mój ojciec]. Niestety a może na szczęście śmierć Stalina i następująca po niej odwilż roku 1956 sprawiły, że dziadek wraz z całą rodziną w dość gwałtownych okolicznościach musiał zmienić okazały dom na przedgórzu sudeckim na jakąś zapleśniałą norę na zapadłej wsi, skończyły się też bezpowrotnie polowania z pułkownikiem i obfite deputaty. I dobrze.
Dziadek zaś rozpoczął długa i trudną drogę rehabilitowania się w oczach społeczeństwa. Resztę życia zawodowego spędził na etacie kierowcy w pogotowiu a kolejne uratowane brawurową jazda istnienia ludzkie potwierdzały rozliczne dyplomy uznania zdobiące dziadkowy pokój.

Cale życie tego pił twierdząc, że to pamiątka po przyjętym szeroko na Syberii sposobie rozgrzewania organizmu. W rezultacie mając 70 lat pochłaniał szklankę wódki z gracją i lekkością, z jaką ja wlewam w siebie staropolankę. Miewał tez spektakularne romanse. Niektóre z nich jak wieść gminna niesie w dość już podeszłym wieku.
Żył sam. Od zawsze miał własny pokój i coraz bardziej skrupulatnie odgradzał go od reszty mieszkania. Jego wnętrza urządzonego w duchu absolutnego minimalizmu nie zapomnę nigdy. Nie zapomnę również panującego w nim zapachu dziadka, jakiejś przedziwnej mieszanki taniego tytoniu, herbaty i czegoś, czego nie udało mi się zidentyfikować do dziś [choć nadal nad tym pracuję].

Dziadka sposób na rozbiórkę szopy.

Pewnego pięknego letniego dnia brałem udział [oczywiście jako widz] w pewnym niesłychanym wydarzeniu. Oto skutkiem decyzji jakiegoś pozbawionego uczuć urzędnika w gminie, dziadek zmuszony został do zlikwidowania swoje przydomowej szopy. Każdy, kto zna zwyczaje repatriantów ze wschodu, choć w minimalnym stopniu wie, że taka komórka nie jest dla nich czymś bez znaczenia służącym po prostu swoim celom statutowym a wiec przechowywaniu opału na zimę. O nie. Jest ona z reguły miejscem gdzie taki obywatel gromadził najróżniejsze i najdziwniejsze czasem sprzęty, które jak uważał mogły przydać mu się w nieokreślonej przyszłości.
Oczywiście taki moment nigdy nie następował zaś w przepastnym wnętrzu komórki gromadziły się kolejne warstwy zapominanych wózków dziecięcych, kawałków blachy, skóry, rowerowych ram i maszyn, których przeznaczenia nie śmiałbym się nawet domyślać.

Sama konstrukcja tego przedziwnego obiektu wyrażała tez przeraźliwą zapobiegliwość budowniczego połączoną z nieograniczonymi możliwościami wykorzystania każdego niemal tworzywa. Nagromadzone przez lata kawałki różnych materii znajdowały zastosowanie w uzupełnianiu pojawiających się z biegiem czasu dziur, zaś szopa coraz bardziej zaczynała wyglądać jak jakiś szalony kolaż nie zaś to, czym w istocie była, czyli pomieszczenie gospodarskie. Jest w rodzinnej kolekcji zdjęć fotka przedstawiająca siedzących na koślawej ławce troje staruszków. Obie babcie i dziadka [siedzącego w środku]. Wszyscy nienaturalnie wyprostowani, trochę sztuczni.
Dziwne jak aparat fotograficzny działał na ludzi sprzed wojny. W tle zaś taka właśnie przedziwna ściana szopy. Nazwałem je Rzeczpospolita Komórek.

Ale wracając do tematu rozbiórki. Siedzę sobie na ławce i majtam swymi dziecięcymi nogami przyglądając się jak dzidek uparcie demontuje wszystkie nośne elementy okazałej komórki. Nagle całość wali się z głośnym trzaskiem grzebiąc dziadka i wzbijając wielką chmurę kurzu. Zrywam się z ławki przekonany, że oto dziadek dokonał żywota w zgliszczach szopy i biegnę jak oparzony powiadomić o tym dramatycznym fakcie babcię.
Chwile później relacjonuję jej wydarzenie rozdygotany jak osika. Babcia patrzy na mnie ze stoickim spokojem pomieszanym z iskierkami rozbawienia igrającymi gdzieś w kącikach oczu, które zdają się mówić do mnie - młody człowieku, nie znasz jego możliwości... Zbiegam więc na dół porażony takim brakiem empatii z postanowieniem podjęcia samodzielnej akcji ratowniczej, kiedy widzę, że spod sterty desek powoli wydobywa się nie kto inny tylko mój zmarły przed chwilą tragicznie dziadek.
Jest z siebie wyraźnie zadowolony i ze zdziwieniem dostrzega moją konsternację. Po chwili tłumaczy mi ze spokojem, że cała ta katastrofa budowlana była częścią jego planu, że świetnie przygotował sobie drogę ucieczki i przytulną dziurę gdzieś pod jedną z krokwi. No i że rzeczy rzadko są takie, jakimi je widzimy...

Dziadka sposób na koty

Jedną z charakterystycznych dziadkowych cech był stosunek do kotów. Były one właściwie głównym istotami biorącymi na siebie okrutną zmienność nastrojów dziadka. W jednej chwili traktował je z niezwykłą dobrocią wręcz czułością, karmił, pieścił, przemawiał, aby godzinę później gwałtownie pozbywał się ich kociej obecności eksmitując je radośnie przez okno. Przypominało to znany skecz z flying circus gdzie brytyjscy oficerowie ćwiczyli się w dezorientacji kota. Otóż to!
Dziadek zajmował się profesjonalnie dezorientowaniem tych biednych stworzeń. Skołowane i pełne wątpliwości koty powracały po jakimś czasie zrazu nieufne stopniowo znów dawały się wciągnąć w dziadkową grę i cykl przebiegał od początku.

Dziadka sposób na śmierć

Śmierć zawsze zajmowała poczesne miejsce w życiu dziadka. Odkąd toczyliśmy ze sobą rozmowy wykraczające poza kurtuazyjne 'piotr przywitaj się z dziadkiem' zawsze następował w nich obowiązkowy punkt, w którym dowiadywałem się, że dziadek już niebawem odejdzie z tego świata, prosi tylko tych, którzy pozostaną, aby nie włóczyli go specjalnie po szpitalach i innych tego typu miejscach oraz żeby pochowali go skromnie i bez szumu.
Oczywiście natenczas traktowałem te stwierdzenia jako dość typową dla starszych fanfaronadę w dodatku czas płynął a dziadkowa czerstwość i energia nie wskazywały bynajmniej na to, aby mogła go zmóc w najbliższym czasie jakaś siła.

Ale jak wiadomo śmierć podobnie jak kupno telewizora ma charakter nieuchronnej i pewnego letniego dnia dziadek postanowił faktycznie przeprawić się na drugą stronę Styksu. Zrobił to oczywiście w swoim stylu i właściwym sobie temperamentem. Dostał wylewu. Gdy leżał w swoim łóżku coraz bardziej zdziwiony postępującym paraliżem jednej strony swojego ciała, nadjechało pogotowie wezwane przez babcię.

Sanitariusze nie mogli wyjść z podziwu, że ten drobny staruszek, który w dodatku właśnie utracił niemal możliwość poruszania tak szarpie się i wyrywa przeszkadzając w reanimacji i zabraniu do szpitala. W jeszcze większą konsternację wprawił ich fakt, że dziadek sklął ich bez pardonu, w prostych żołnierskich słowach posyłając do wszystkich diabłów.
Po kilku minutach stracił przytomność i jak się później okazało były to ostatnie słowa, jakie w życiu wymówił...


(
piotr@dlastudenta.pl)

Komentarze
Redakcja dlaStudenta.pl nie ponosi odpowiedzialności za wypowiedzi Internautów opublikowane na stronach serwisu oraz zastrzega sobie prawo do redagowania, skracania bądź usuwania komentarzy zawierających treści zabronione przez prawo, uznawane za obraźliwie lub naruszające zasady współżycia społecznego.
Zobacz także
Komunistyczne pomniki mają się w Polsce dobrze
Komunistyczne pomniki mają się w Polsce dobrze

Czy niszczenie paskudnych reliktów przeszłości zasługuje na miano przestępstwa?

Max, nie daj się
Max, nie daj się

Mariusz Max Kolonko znienawidzony przez media głównego nurtu, bo skłania ludzi do myślenia.

Naród idiocieje na potęgę
Naród idiocieje na potęgę

Już wkrótce nazwisko Wołodyjowskiego poznamy z pieśni na meczach siatkówki, a Soplicę skojarzymy tylko z nazwą wódki.

Ostatnio dodane
Komunistyczne pomniki mają się w Polsce dobrze
Komunistyczne pomniki mają się w Polsce dobrze

Czy niszczenie paskudnych reliktów przeszłości zasługuje na miano przestępstwa?

Max, nie daj się
Max, nie daj się

Mariusz Max Kolonko znienawidzony przez media głównego nurtu, bo skłania ludzi do myślenia.

Popularne
20 miejsc, które musisz zobaczyć, zanim umrzesz
20 miejsc, które musisz zobaczyć, zanim umrzesz

Zobaczcie najpiękniejsze miejsca na świecie, do których pojedziecie, jak już będziecie mieli mnóstwo szmalu!

Brak zdjęcia
Cyganie, jacy są, każdy wie

Każde dziecko wie, że Cyganie nie mają swojego państwa, na tym jednak zazwyczaj nasza wiedza się kończy.

Nie-muzułmańskie kobiety muzułmanów
Nie-muzułmańskie kobiety muzułmanów

Czy związek nie-muzułmanki z muzułmaninem ma prawo bytu? Czy wystarczy, iż obie ze stron włożą w ten związek nie tylko uczucia, dobre chęci, ale obustronny szacunek do siebie nawzajem, jak i do tradycji, religii i swoich rodzin, otwarty umysł, gruntowną wiedzę?