Więzienie za koszulkę?
2009-04-29 09:48:33Rząd planuje zaostrzyć przepisy dotyczące propagowania ustrojów totalitarnych. Do tej pory za podobne przestępstwo można było pójść do więzienia na dwa lata. Prawo patrzyło jednak przychylnym okiem na produkowanie i noszenie koszulek z komunistycznymi symbolami. Teraz odsiadka ma grozić nawet za obnoszenie się z takimi treściami.
Na pomysł wpadła Elżbieta Radziszewska, minister ds. równości. W jej zamierzeniu nowe regulacje prawne uderzyłyby w rozpowszechnianie i handel nazistowskimi gadżetami. Proceder ten odbywa się m.in. na aukcjach internetowych, a nabywcami hitlerowskich odznaczeń czy mundurów są w głównej mierze niemieccy neonaziści. Za naszą zachodnią granicą kupowanie takich pamiątek jest nielegalne. Szkoda jedynie, że zwolennicy pomysłu nie wzięli pod uwagę jednej rzeczy - w Polsce wojenne eksponaty są gromadzone przeważnie przez ludzi z typowo kolekcjonerskim zacięciem. Na ilu polskich strychach znajdą się hełmy żołnierzy Wehrmachtu, prezentowane z dumą na dowód odwagi dziadka, który zabił Niemca?
Według przepisu pod paragraf można też podciągnąć ludzi, którzy chodzą w ubraniach przedstawiających Lenina i Che Guevarę. Noszenie ich podobizn na t-shirtach to dowód braku rozeznania wśród społeczeństwa i jego postępującej amnezji. Istnieje wśród nas ogólne przyzwolenie na paradowanie z sierpem i młotem na klacie, ale nie trzeba się domyślać, jak zostałby potraktowany delikwent ze swastyką na koszulce. Skazanie go na ideowy ostracyzm lub w najlepszym wypadku uznanie go za nieszkodliwego idiotę byłoby rzeczą naturalną. Nie sposób nie odnieść wrażenia, że zachodzi tu wartościowanie dwóch systemów totalitarnych. Tego nie można robić - komuniści i naziści podlegają wyłącznie jednemu kryterium. Byli odpowiedzialni za śmierć milionów ludzi, choć pamięć po latach jest już tak wyblakła, że może życia ich ofiar stały się dla nas tylko statystyką.
Punktem zapalnym jest tutaj niewątpliwie popularność Che Guevary, którego fenomen stanowi jedną z większych zagadek popkultury. Porażająca większość wyznawców ideologii „Hasta La Victoria Siempre” to nieopierzeni, z góry nastawieni antykonsumpcyjnie buntownicy bez powodu, zajadle krytykujący globalizację i Busha, którzy jednak nie zamierzają rezygnować z zakupów w galeriach handlowych. W ogólnym zamyśle przesłaniem sympatyków Che jest zapewne głoszenie romantycznych w ich mniemaniu ideałów rewolucji. Pół biedy, gdy rzeczywiście identyfikują się z postacią na swojej koszulce. Gorzej jeżeli kierują się modą - wtedy rozróżnienie Che od Fidela Castro polegałoby jedynie na tym, że jeden umarł młodo jak James Dean, a drugi potrafi gadać przez 10 godzin bez przerwy i spada z mównicy.
Warto jednak zastanowić się, czy państwo w imię umownej walki z totalitaryzmem powinno stosować prawne straszaki o wątpliwej skuteczności wobec ludzi, którzy mają przecież konstytucyjnie zapewnioną wolność słowa. Zaprzęganie instytucji sądu do karania każdego, kto nosi koszulkę z Leninem nie wydaje się skutecznym rozwiązaniem, bo szwankuje u nas przede wszystkim pojęcie pamięci zbiorowej.
Żyjemy w kraju, który doświadczył najwięcej cierpień ze strony totalitaryzmu. Jeżeli sami nie zadbamy o naszą narodową tożsamość, nikt nie zrobi tego za nas. W Anglii na tamtejszych bazarach możemy kupić koszulki z napisem "Adolf Hitler European Tour 1939-1945". W tym kontekście nie dziwi czasami wprost żenująca niewiedza obcokrajowców o podstawowych faktach jak chociażby Holocauście (czego czołowym przykładem jest obrzydliwe sformułowanie "polskie obozy zagłady"). Takie błędy trzeba natychmiast napiętnować, żeby grono historycznych ignorantów się nie powiększyło.
Jerzy Ślusarski
(jerzy.slusarski@dlastudenta.pl)