Tortury - spowiedź absolutna
2006-04-24 00:00:00
W codziennym życiu bywamy nudni, w miłości – banalni, ale kiedy przychodzi do znęcania się nad innymi, wykazujemy wprost nadzwyczajną pomysłowość…
Ranić można na wiele sposobów Zamknięte, pachnące stęchlizną pomieszczenie. Na krześle siedzi związany mężczyzna. Szarpie się, błaga o litość. Tuż za nim stoi jakiś człowiek, w jego ręku błyszczy ostre i wyjątkowo niebezpieczne narzędzie, nachyla się nad związanym. Po chwili słychać głośny, rozdzierający ciszę krzyk… W ten sposób większość ludzi wychowanych na amerykańskich filmach klasy B wyobraża sobie typową scenę tortur. Niemniej zadawanie fizycznego cierpienia jest tylko jednym ze sposobów maltretowania. Tortury przybierają także inne formy. Jedną z nich jest psychiczne znęcanie się (szantaż, wykorzystywanie fobii torturowanego itp.). Ofiarom przemocy psychicznej nie tylko trudniej dojść do siebie, ale i, ze względu na brak namacalnych dowodów przestępstwa, udowodnić, że były maltretowane, niż ludziom poddawanym kaźniom fizycznym. Kolejnym typem tortur stosowanym m.in. na politycznych wrogach dawnego ZSRR było znęcanie się psychiatryczne. Wyglądało to następująco: zdrowego na umyśle człowieka umieszczano wśród psychicznie chorych i poddawano specjalnej terapii, która w rezultacie mogła doprowadzić do rozwoju prawdziwej choroby psychicznej. Natomiast najpóźniej rozpowszechnionym sposobem zadawania cierpienia są metody farmakologiczne, które wykorzystują medyczne specyfiki, żeby wywołać ból lub zmniejszyć odporność organizmu na jego odczuwanie.
|
Obcęgi, córka Scavengera i żelazna dziewica Instrumentów służących zadawaniu bólu jest bardzo wiele. Choć od antyku dużo się zmieniło, większość stosowanych wówczas urządzeń nadal pozostaje w użyciu (decyduje o tym przede wszystkim ich prostota i skuteczność). Bywa, że wybór narzędzia tortur przez oprawcę polega na zwykłej improwizacji. Nawet najprostsze przedmioty codziennego użytku (jak nóż, obcęgi, gwóźdź czy młotek) mogą stać się źródłem czyjejś męki. Historia zna jednak wiele wynalazków, które zostały stworzone z myślą o eskalacji cierpienia. Do takich niechlubnych pamiątek z przeszłości należy żelazna dziewica. Wysoka na ponad dwa metry szafa, zwieńczona głową kobiety o łagodnych rysach twarzy, skrywała w środku niebezpieczne ostrza. Położenie szpikulców lub noży można było regulować w zależności od budowy i proporcji ciała ofiary. Za każdym razem umieszczano je tak, aby powodowały dotkliwe i bolesne rany, ale nie naruszały żadnych ważnych organów, co wydłużało agonię torturowanego. Dodatkowo osoba uwięziona w ciasnym i pozbawionym światła wnętrzu doznawała lęków wywołanych klaustrofobią. Ze względu na ten ogrom cierpienia żelazna dziewica nie była zbyt często używana. Podobnie rzecz się miała z córką Scavengera, którą do dziś można oglądać w londyńskiej Tower. W długiej historii angielskiego wymiaru sprawiedliwości posłużono się nią zaledwie kilka razy. Urządzenie składało się z metalowych prętów, pętli i obręczy zakładanych na szyję, dłonie oraz stopy ofiary. Pierwotnie córka Scavengera pozwalała jedynie unieruchomić więźnia w wyjątkowo niewygodnej pozycji i przetransportować go do innej celi. Później odkryto, że manipulując prętami, można zmniejszać dystans dzielący kolana i głowę więźnia. Taka kompresja zwykle prowadziła do bolesnych krwotoków oraz pęknięcia kręgosłupa i uszkodzenia klatki piersiowej. Kat i ofiara „Podobny do niedźwiedzia oficer z nożem spojrzał na Yamamoto i zaśmiał się nieprzyjemnie (…). Potem przystąpił do pracy. Żołnierze przytrzymywali Yamamoto rękami i nogami, a on za pomocą noża obdzierał go ze skóry. (…) Ich twarze nic nie wyrażały (…). Przyglądali się, jak skóra z Yamamoto jest zdzierana płat po płacie, z wyrazem twarzy ludzi, którzy będąc na spacerze, zatrzymali się, żeby obejrzeć jakiś plac budowy. Ja w tym czasie wiele razy zwymiotowałem.” (H. Murakami „Kronika ptaka nakręcacza”). Choć zachowanie żołnierzy opisanych przez Murakamiego wydaje się nieludzkie i przerażające, to najprawdopodobniej żaden z nich nie był dewiantem, zwyrodnialcem czy psychopatycznym mordercą. Wbrew obiegowej opinii, wśród oprawców nie brakuje zwykłych ludzi, którzy w sprzyjających okolicznościach założyliby rodziny, wybudowali dom i wiedli spokojne życie, nie krzywdząc nawet przelatującej muchy. Dowiódł tego amerykański badacz Philip Zimbardo, przeprowadzając dość nietypowy i kontrowersyjny eksperyment. Studentów deklarujących się jako pacyfiści podzielił na dwie grupy: pierwsza miała wcielić się w rolę więźniów, a druga strażników. Po pewnym czasie pokojowo nastawieni studenci-strażnicy zaczęli traktować „więźniów” z pogardą i zachowywać się wobec nich agresywnie, natomiast studenci-więźniowie odmawiali subordynacji i usiłowali stawiać opór. Eksperyment więzienny dowiódł, że w specyficznych okolicznościach (takich jak odosobnienie, poczucie władzy, odgórne przyzwolenie na stosowanie przemocy, przekonanie, że postępuje się słusznie) zwykły człowiek może stać się katem. Co więcej, z upływem czasu ofiary przestają być dla niego ludźmi, a stają się jedynie kolejnymi obiektami tortur. Maltretowanie zmienia psychikę zarówno kata jak i jego ofiary. Ludzie, których poddano kaźni, rzadko dochodzą do siebie. Poza fizycznymi dolegliwościami dokucza im również szereg przypadłości psychicznych, np.: bezsenność, fobie, a nawet choroby umysłowe. Choć nie ma na to bezsprzecznych dowodów, wydaje się, że tortury są tak stare, jak ludzkość. Najstarsze zapiski informujące o świadomym zadawaniu bólu innym w celu zdobycia informacji pochodzą ze starożytności. Różne formy cierpienia fizycznego aplikowane były przede wszystkim niewolnikom, czyli ludziom drugiej kategorii, pozbawionym wszelkich praw. Co więcej, zdobywane w ten sposób zeznania miały ogromne znaczenie w procesie karnym. Ceniono je znacznie wyżej niż przysięgi i relacje bezstronnych świadków. Jak się łatwo domyślić, nie przemawiało to na korzyść niewolników, którzy trafiali w ręce sądowych oprawców zwykle wtedy, gdy ich właściciele toczyli ze sobą zażarte spory. Ze sztuki zadawania bólu korzystał też średniowieczny wymiar sprawiedliwości. Fizyczne znęcanie się było jedną z metod stosowanych przez inkwizycję w celu wymuszenia zeznań od osób podejrzanych o herezję. Istniało oczywiście niebezpieczeństwo, że ofiara ratując się przed śmiercią, wskaże niewinnych, ale i z tym sędziowie potrafili sobie poradzić, uznając, że Bóg rozpozna swoich. Tortury wykorzystywano również w procesach o czary, które toczyły się w Europie między XV a XVIII wiekiem. Jednym z najpopularniejszych sposobów rozpoznawania czarownic była tzw. próba wody. Podejrzaną wrzucano do rzeki, jeśli nie tonęła (co było regułą, ponieważ ówczesne kobiety zwykły nosić wielowarstwowe spódnice, które unosiły się na wodzie) uznawano ją za czarownicę i najczęściej skazywano na śmierć lub wygnanie. Kolejny okres, w którym ponownie zaczęto na dużą skalę stosować tortury, to obie wojny światowe. Fizyczne znęcanie się służyło poniżaniu jeńców, zdobywaniu zeznań i zastraszaniu ludności. Ale już po wojnie, w roku 1948, pojawiła się Deklaracja Praw Człowieka, czyli pierwszy międzynarodowy dokument, który zakazywał stosowania tortur. Wciąż jednak wybuchają afery dotyczące przypadków świadomego znęcania się nad bezbronnymi, jak choćby głośny incydent w Abu Ghraib czy przykłady maltretowania dzieci przez najbliższą rodzinę, o których niemal codziennie donosi prasa. Philip Zimbardo nie mylił się zatem, dowodząc, że sadyzm leży w ludzkiej naturze. Monika Szafrańska (nika@dlastudenta.pl) |