Święta w wersji profanum
2009-12-28 10:52:59Na świecie mamy tak naprawdę fiasko konferencji klimatycznej, na naszym podwórku kandydaci do urzędu prezydenckiego ostrzą swoje miecze i topory, a Wigilia będzie dla nich ostatnim lepszym posiłkiem przed krwawą bitwą. I jeszcze ta pogoda – niby było tak ładnie i biało, ale gwałtowna odwilż (którą notabene składa się na karb „zmian klimatycznych”) spowodowała powrót pogody późnojesiennej z nielicznymi niedobitkami kolorowego od odchodów i błota, niegdyś białego puchu. Atmosfera ewidentnie nam nie sprzyja.
Kiedyś, Święta Bożego Narodzenia kojarzyły mi się tylko z wigilijnymi prezentami – dzieci mają bardziej materialistyczne podejście do życia i nie zwracają uwagi na aspekt społeczny Świąt. To, że ledwo wyglądając zza wigilijnego stołu, mogłem przy nim przebywać z rodzicami, bratem i siostrą, przesłonione było tymi kolorowymi pudełkami z moim imieniem, które gromadziły się – niezbyt tłumnie – pod choinką. Gdy zarost powoli mi gęstniał, czytanie Kaczora Donalda przemieniło się w cotygodniowe wertowanie Polityki, Newsweeka, Wprost i Forum, moim rodzicom postarzał się PESEL, a moje rodzeństwo założyło własne rodziny, czar Wigilii kompletnie prysł. Nagle bowiem, przy stole w przeddzień Bożego Narodzenia, zaczęliśmy zasiadać tylko we trójkę. Przestały mnie kompletnie interesować prezenty czy wymyślne potrawy. Wigilia stała się przykrą koniecznością, którą trzeba „odbębnić”, a potem, z pełnym brzuchem, oddać się zwyczajnym zajęciom, jak oglądanie TV czy sprawdzenie, czy przypadkiem w Internecie nie pojawiło się coś istotnego.
Na taki stan rzeczy wpływ miało wiele czynników. Poza wspomnianym już czynnikiem samotności, spowodowanej faktem opuszczenia Krakowa przez brata i siostrę, w moim domu – i śmiem przypuszczać, że też w wielu innych – zaczęło kompletnie brakować świątecznej atmosfery. Mama od kilku dni biega w tę i z powrotem, piekąc, gotując i dekorując – czyli świętując w sposób czynny. Nawet teraz, kilka godzin przed Wigilią, dobiegają mnie trzaski garnków i zapach potraw. Przed chwilą próbowałem jej wytłumaczyć, że wieszanie tandetnej, świecącej gwiazdy na balkonie nie jest oznaką świątecznej zadumy i radości, a tylko elementem na pokaz, hasłem „patrzcie, jacy jesteśmy fajni – u nas są święta, nawet na balkonie”. W związku z tym zostałem posądzony o podobieństwo do siostry, która z kolei niegdyś miała powiedzieć, że święta trzeba przeżywać, dlatego ona nie będzie gotowała i odpuściła wszelkie świąteczne przygotowania. Popadanie z jednej skrajności w drugą. Z dwojga złego, wolę jednak podejście mojej siostry. Ale tę myśl rozwinę za chwilę.
Z kolei ojciec na emeryturze (życie po zakończeniu aktywności zawodowej to temat na kompletnie odrębny artykuł) robi to, co zwykle – ubrany w dres czyta gazety, słucha radia, a przez lwią część dnia siedzi bezmyślnie wpatrzony w telewizor, po raz kolejny dowiadując się tego samego z kolejnego serwisu informacyjnego TVN 24. O braku atmosfery niech świadczy także fakt, że pisząc ten tekst, siedzę zamknięty w swoim pokoju i niezwykle denerwuje mnie fakt, że sąsiadowi z góry zachciało się grać kolędy na pianinie, przez co nie mogę się kompletnie skupić. Sam stałem się częścią tego, co piętnuję.
Wracając do „przeżywania” Świąt. Chrześcijański kalendarz zawiera kilka takich dat, podczas których należałoby się udać do kościoła, podziękować Bogu i wprowadzić w swoim życiu duchową atmosferę. Wielkanoc i Boże Narodzenie to święta, podczas których szczególnie powinno mieć to miejsce. Jednakże do naszego, chrześcijańskiego Bożego Narodzenia niczym huba przyrosły tradycje pogańskie, takie jak choinka, prezenty, „Kevin sam w domu” w tv czy dwanaście potraw, mających przynieść nam szczęście na cały przyszły rok. Symbioza tych elementów z chrześcijańskimi nakazami jest w naszym kraju tak silna, że nie wywołują one żadnych sprzeciwów u przeciętnych Kowalskich. U mnie także nie, ale z drugiej strony uważam, że nie wolno przesadzać. W dzisiejszych czasach zaczęliśmy właśnie przesadzać, poświęcając multum naszego czasu pogańskiej stronie Świąt, zapominając o naszej chrześcijańskiej tradycji. Jasne, że chcę mieć potrawy wigilijne na stole, ale jeśli miałbym wybierać między pustym stołem z rodzinną atmosferą, a brakiem nawet najkrótszej chwili wytchnienia i zatraceniem się w świątecznych przygotowaniach – mój wybór byłby oczywisty.
Jest to dla mnie naprawdę bardzo przykre i straszne, obserwować, w jakim kierunku podążają moje Święta, w jakim kierunku zmierzamy wszyscy w te świąteczne dni, szczególnie w Wigilię. Ilekroć stanie w długiej kolejce po wykwintny prezent jest dla nas ważniejsze, niż rozmowa z najbliższą rodziną? Czy naprawdę warto rzucać się w wir świątecznych przygotowań, rezygnując tym samym z tak potrzebnego ludziom odpoczynku i chwili zadumy? Większość z nas pewnie odpowie przecząco, ale za rok znowu postąpi dokładnie tak samo, zapominając o tych prawdziwie ważnych momentach.
Przygotowania do Świąt Bożego Narodzenia wyzwalają w nas najgorsze uczucia. Paradoksalnie, bo przecież powinny nas wyciszyć, uradować i zbliżyć do siebie. Tymczasem zdenerwowanie i bycie w ciągłym biegu – przecież jeszcze nie zrobiłam makowca, zaraz rozgotują się uszka, o Boże, choinka jest tak brzydka – to sytuacje, które najczęściej nam towarzyszą i które budzą ogromne napięcie. A jak to bywa z napięciem, trzeba je rozładować. I w ten sposób obrywa się tym, którzy przypadkiem napatoczą się w domu, stawiając krok w nie tym miejscu, co trzeba, bądź omyłkowo próbując z głodu potrawy, która miała przecież być na stole wigilijnym. Kłótnie, przykrości i spięcia z najbardziej błahych powodów sprawiają, że pogrążona w depresji atmosfera świąteczna powoli, powłócząc smutnymi odnóżami, podąża w stronę krainy niebytu. Ponownie, wrodzona nam, ludziom, hipokryzja ujawnia się z pełną mocą przy Wigilii, gdy osobie, na którą niecałą godzinę temu krzyczeliśmy i do której pałaliśmy gniewem, składamy serdeczne życzenia, łamiąc się opłatkiem i wymieniając uściski.
Miałem okazję przysłuchiwać się niedawno audycji w radiu TOK FM, w której była mowa o świętach i o tym, że dla prawdziwego chrześcijanina okres od 24 do 26 grudnia jest z jednej strony specjalny, ale z drugiej strony – nie aż tak bardzo. Dlaczego? Jeśli wierzymy w Boga, modlimy się i przeżywamy każdy dzień swojego życia w wdzięczności, nie potrzebujemy konkretnych dat, bo codziennie mamy święta i codziennie świętujemy. Co więcej, według mnie, dni przyzwoicie żyjącego ateisty są lepsze od świąt, podczas których się denerwujemy, biegamy w tę i z powrotem i nie odnajdujemy czasu na przystanięcie w ciszy i spokoju. Niestety, żyjemy w czasach „świąt na pokaz” i z całej siły staramy się pokazać innym, jak godnie je przeżywamy - tak skupiając się na tym pokazywaniu, że zapominamy je przeżywać.
W tym miejscu chciałbym też poczynić pewną dygresję, ale związaną z przeżywaniem „na pokaz”. Otóż będąc na mszy w kościele niejednokrotnie spotkałem się z zachowaniem, które kompletnie powaliło mnie z nóg i uczyniło mnie bezsilnym w swoim smutku. Chodzi mi tutaj o „agresję w imię Boga”. Po prostu stwierdzam, że niektórzy ludzie zapomnieli o tym, że chrześcijaństwo jest religią miłości i, przekonani o swojej misji i wyższości, starają się naprawić i polepszyć innych. Pewnej Niedzieli Wielkanocnej wszedłem do kościoła, zobaczyć grób Jezusa i zaraz po wejściu do kapliczki, w której się on znajdował, zostałem skarcony przez zagłębioną w modlitwie staruszkę za to, że nie przyklęknąłem i się nie pomodliłem. Doceniam podzielność uwagi tej starszej pani i równocześnie zazdroszczę – gdybym to ja się modlił, to nie obchodziłoby mnie to, co się dzieje dookoła mnie, bo modlitwa to dla mnie rozmowa z Bogiem, której nie mogą przeszkodzić czynniki zewnętrzne. Tymczasem nienawiść w oczach tej pani oraz gniewny syk jej głosu, podczas pouczania mnie na temat mojej wiary, był dla mnie przerażający. Chrześcijaństwo to religia miłości! (będę to usilnie powtarzał) Albo sytuacja, gdy człowiek zwraca drugiemu uwagę – znowu, w sposób bardzo agresywny, a dosłownie sekundę później rusza przyjąć Komunię Świętą, przeświadczony o swojej czystości. Nie mi oceniać czyjąś wiarę, dlatego użyję tylko hasła: Chrześcijaństwo to religia miłości! I ostatnia sytuacja, którą chcę przytoczyć. Zdarzyło mi się, że pewien człowiek specjalnie poczekał na mnie przed kościołem, żeby mnie zwyzywać i obrazić za to, że chwilę przedtem rzekomo przeszkadzałem mu w kontemplowaniu Boga podczas mszy. Jak widać, krzyżowcy wcale nie odeszli wraz ze średniowieczem, a chrześcijaństwo ma szczęście, że istnieją jeszcze tak prawi ludzie o nieskazitelnej wierze, mający moc sądzenia innych wedle swojego, przepełnionego boskością przykładu. Chrześcijaństwo to religia miłości!
Ta wiara „na pokaz” wzbudza we mnie smutek połączony ze strachem. Ze swojej strony postulowałbym odłożenie osądzania mojej osoby, a konkretniej – mojej wiary do momentu Sądu Ostatecznego, kiedy będę miał naprzeciwko siebie właściwego Sędziego. Chyba, że Sąd Ostateczny rozgrywa się co niedzielę, a prawo do sądzenia mają samozwańcy, którzy przez całe swoje długie życie nie przeczytali ani razu Biblii. Chrześcijaństwo to religia miłości!
Mam nadzieję, że to, czym chciałem się podzielić, jest chociaż odrobinę zrozumiałe i jeśli przyczyni się do refleksji u kogokolwiek, to będę tym faktem wielce ukontentowany. Chciałbym, żeby Święta Bożego Narodzenia przestały być tak niesamowicie sztuczne. Żebyśmy życząc innym wesołych i spokojnych Świąt, robili to z przekonaniem, szczerze i równocześnie stosując się do własnych życzeń i tych, które są nam składane. Chciałbym odnowienia więzi rodzinnych, które nastąpi w miejsce przedłużających się i wzbudzających złość przygotowań świątecznych. Mam takie marzenie, że w przyszłym roku Święta Bożego Narodzenia będą się różnić od tych, które miałem okazję obserwować przez ostatnie lata – niech będą przeżywane, a nie przepracowywane i niech niosą ze sobą tylko pozytywne uczucia: spokój, odpoczynek, energię na kolejny rok i nieprzebrane pokłady nadziei. Tylko od nas zależy, jak one będą wyglądać. Pomimo nieustannej modernizacji życia, w pewnych momentach warto odwołać się do demonizowanej często i zapominanej tradycji – prawdziwej, płynącej z głębi serca i duszy. W tym roku pozostaje mi tylko zasiąść przy stole i zjeść kilka potraw, bo chyba nie jestem w stanie zmusić się do radowania z wigilijnej kolacji. Ale pozostaje nadzieja i wiara w lepsze jutro, w lepsze kolejne miesiące, w dobry przyszły rok.
Wojciech Busz
(wojciech.busz@dlastudenta.pl)