Sadyzm i małolaty w czerni
2006-05-26 00:00:00Wyjdę jutro z domu. Będzie piękny poranek, słońce wlezie na swoje miejsce, chmury stadnie brykną w swoją stronę. Przejdę może dwieście metrów, po czym złapię pierwszego z brzegu kota. Spojrzę mu w oczy, pogłaskam. Nawet się uśmiechnę do tego niewinnego stworzonka. Chwilę się zawaham, czy wyciągnąć nóż.
Jednak to zrobię, nie okażę słabości. Szybkim ruchem pozbawię zwierzaczka skóry, pobrudzę się krwią, a kicia, o dziwo, jeszcze dychać będzie. Dobić i nabić na pal? Ale jednak główkę sobie wezmę na pamiątkę. Kim będę, debilem, sadystą czy satanistą? Na pewno satanistą, przecież chodzę w czarnych ciuchach. No i ten kot. Typowe satanistyczne zachowanie – niewinne zwierzę w ofierze złożone. To nic, że z tym irracjonalnym objawem głupoty nie jest związana żadna ideologia. Ktoś i tak podejdzie, rzuci we mnie kamieniem a potem oskarży o to, że przeze mnie tydzień temu pies mu uciekł i do dziś nie wrócił. Przecież go zarżnąłem gdzieś w lesie. A że pić mi się chciało, to i psiaka krew się nie zmarnowała. I tak dzień w dzień, tydzień w tydzień, aż do znudzenia. A dlaczego? Bo wkurza mnie miauczenie.
Skalpując mnie wzrokiem, nie zwrócisz uwagi na małą trzynastkę w koszulce z Kurtem. Olejesz inną w bluzie z zakrwawionym pentagramem. Twój aniołek jest przecież taki sam, kochana istotka. Bardziej czarna niż ja, bardziej w klimacie. Ja za to widuję ją codziennie, mijamy się zawsze w południe na chodniku. Wraca ze szkoły. Cudnie umalowana, już niedługo skończy podstawówkę, zacznie się prawdziwie dorosłe życie. Z ideologią ubóstwiającą śmierć i jej dzieci. Kurt zginął. Ach. Ukochany męczennik. Jakby chciała umrzeć razem z nim, tuląc się i mrucząc miłosne wyznania do ucha. Szkoda, że biedak nie zna polskiego, ale przecież dla chcącego nic trudnego. Z koleżanką polują na facetów. Oczywiście muszą być w klimacie. Jak seks, to tylko z długowłosym demonem. Najlepiej blondyn, ale od biedy i brunet może być. Byleby miał długie pióra, to podstawa. Nie jest tak głupia jak jej różowe koleżanki, nie zajdzie w ciążę na dyskotece, bo przecież na nie nie chodzi. Ba, nawet nie musi używać gumy – dekadencka miłość nie potrzebuje chemii ani lateksowych dodatków. Jest naturalna, tak jak jej skutki. Ale przecież jej to nic nie grozi...
Głowa w czarnych chmurach, nie ma powodu do radości. Przecież świat jest do dupy, wszystko wokół jest do dupy. Śmierć i smutek. Tylko piwo i najczystsza dekadencja, to wcale nie pozerstwo, to sposób na życie. Gdyby tu był jej ukochany... na pewno wiedziałby, co zrobić. Ale może i lepiej, że go nie ma. Jeszcze by się uśmiechnął i co wtedy? Albo, o zgrozo, mógłby przyjść żywy... cała ideologia poszła by się pip, pip, trzy kropki. No nie przesadzajmy. Na dobrą sprawę, ona nie chodzi wiecznie smutna! Ona tylko kocha trupa. Nieważne, że był słaby. Umarł, bo nie potrafił sobie poradzić z życiem. To jest podniecające. Tylko różowe lale kochają się w żywych. Przecież i tak nie mogą ich mieć.
To nic, że historyjkę z kotami wymyśliłem. Opowiadam ją, żeby cię do siebie zrazić, żeby zakpić. Choć nie wykluczam niczego, może coś kiedyś zabiję? Może mi się to spodoba. Tak naprawdę to szedłem tylko po piwo. Kupiłem dwa, na więcej nie starczyło. To ja jestem zły, a twoja kochana córeczka to aniołek. Do twarzy jej w czerwonym pentagramie na piersiach. Czarne usta, czarne paznokcie, cóż, przecież to tylko taka moda. A może jej kiedyś przetłumaczysz teksty Kurta? Skoro tak kocha... niech wie za co.
Łukasz Krzywda (lukasz.krzywda@dlastudenta.pl)