| fot. Krystian Janczyński |
To była jedna z najcięższych i najdłuższych nocy, jakie jestem sobie w stanie przypomnieć…Tak blisko ukochanej osoby a jednocześnie tak daleko. Odtrącony, odrzucony, niechciany. Nie twierdzę, ż ta noc była inna niż wszystkie i dlatego tak się czuję… Z Nią każda noc jest do siebie niepodobna, ale łączy je coś wspaniałego. Potrzeba bliskości, dotyku, ciepła. Potrzeba zasypiania i budzenia się przy osobie, do której czuje się… Potrzeba ukojenia i spokoju, jaki można znaleźć tylko w ramionach bliskiej osoby. I nagle ta potrzeba znika…Czy to obudziły się demony przeszłości, które tak naprawdę nigdy nie spały, tylko czekały na odpowiedni moment, aby zaatakować, wzbudzając lęk i niepokój? Czy może to Jej irracjonalne przeświadczenie, że niszczy wszystko, czego się tylko dotknie, że cierpią przez nią osoby jej najbliższe? Tych pytań, w miarę przelewania przeze mnie myśli na papier, będzie się pojawiać coraz więcej… czy pojawią się jakieś odpowiedzi? Tego nie wiem.
Wczorajsza noc, jedna z tych, których nigdy nie chcemy przeżywać. Dziwne, ale sen tak jasno nakreślił scenariusz tego, co się dzisiaj wydarzyło, że aż trudno mi w to uwierzyć (…obudziłem się w nocy, odruchowo szukałem Jej obok siebie, ale nikogo tam nie było. Podniosłem się na łóżku, ale ciemność była tak nieprzenikniona, że nie widziałem nic…nagle dostrzegłem zarys postaci. To była Ona. Razem z ukojeniem pojawiło się tysiące pytań. Co się dzieje, dlaczego nie śpi, może miała zły sen? Czemu będąc na wyciągnięcie ręki wydaje się być tak daleko? I dlaczego Jej oczy wpatrzone we mnie, zwykle uśmiechnięte i pełne radości, teraz wydają się płakać? Skąd ten smutek? Po chwili nie widziałem już nic poza jej oczami, które patrzą przed siebie ale nie widzą… które nie chcą dzisiaj już pamiętać, co mówiły…). Ten sen przewijał się w mojej głowie całą wczorajszą noc. Czy naprawdę można coś takiego przewidzieć, wyśnić? Może to była projekcja moich największych obaw, które właśnie się ziszczają? A może to tylko ostrzeżenie? Może w tym, co wydarzyło się wczoraj jest całkiem sporo mojej winy? Z tym ostatnim muszę się chyba zgodzić…było mnie za dużo, zbyt często. Po prostu nie zostawiłem jej miejsca na samotność, intymność, które przecież każdej osobie są potrzebne tak samo jak miłość i bliskość. To wszystko i jeszcze cała masa rzeczy, o których pewnie nawet nie mam pojęcia sprawiły, że Ona zaczęła zamykać się we pancerzu, w magmie trosk, rozmyślań… Czasem waląc głową w mur udaje mi się w nim zrobić maleńki otwór i przez chwilę jest jak kiedyś. Ta wyrwa szybko jest jednak naprawiana, lecz takie przebłyski uczuć w Jej spojrzeniu, geście, słowie dają mi nadzieję. Widzę jej walkę z samą sobą o to czy kochać czy być wolną…czy dać szansę komuś, kto może okazać się kimś wspaniałym i ważnym, ale równie dobrze może okazać się kolejną pomyłką, na którą już brak sił i czasu… Tę walkę widziałem wczorajszej nocy… Podczas snu, gdy umysł się wyłącza nie ukrywamy tego, co czujemy. Gdy Jej umysł zasypiał, ciało domagało się bliskości (…Tylko ciało? Myślę, że także jej serce skołatane i porozrywane na kawałki potrzebowało ukojenia. Skamieniałe za dnia teraz budziło się do życia….) Pod wpływem mojego dotyku reagowała znów, przyjaznym ruchem, Jej dłonie nawet przez sen zaciskały się na moich z ogromną siłą…I kiedy myśli o tym jak jest cudownie i bezpiecznie stawały się zbyt głośne, budziła się i byłem karcony jak dzieciak, który ściągał na klasówce. Skąd taka wielka chęć zniszczenia w sobie uczucia? Wbrew sobie? Wbrew temu, czego się tak naprawdę oczekuje? Czy bardziej nie powinno nas przerażać to, że odrzucimy osobę, która kocha nas bezinteresownie, za to, jacy jesteśmy naprawdę? Osobę, która rozumie nas bez słów, która ufa bezgranicznie i jest darzona takim samym zaufaniem? Czy przyjazne dłonie, uśmiech i spojrzenie dające spokój są tak mało ważne? Czy naprawdę obawa przed wszystkimi zmianami ma uczynić nas samotnikami, czy mamy do końca życia żałować tego, że nie daliśmy szansy miłości? Jeśli robi to, żeby ochronić mnie przed swoją destrukcyjną naturą, to czy nie jest to przejaw troski i miłości? Tylko dlaczego nikt nie zapyta się mnie czy ja tego chcę? Dla mnie te kilka osobowości, które miotają Jej uczuciami to tylko oznaka, że jest żyjącą, czującą i kochającą kobietą. Człowiekiem, który nie chce się angażować, żeby nie skrzywdzić drugiej osoby… to, że właśnie ze mną dzieli się swoimi troskami i myślami jest dla mnie ważniejsze niż tysiące słów KOCHAM CIĘ. Zakochałem się w niej nie dlatego, że była czuła, słodka czy przesadnie miła… zakochałem się dlatego, że była prawdziwa, nie grała kogoś kim nie jest, nie starała się zrobić na mnie jakiekolwiek wrażenia. Dzięki niej poznałem lepiej samego siebie. Umie nie tylko patrzeć, ale też widzieć. I nie znałem chyba osoby, w której jest tyle dobroci i serdeczności dla każdego, bez względu na to czy go lubi czy nie. Czy strach i przeszłość mogą to wszystko przekreślić? Strach można przecież pokonać a to, co było, powinno nas motywować do unikania w przyszłości takich samych błędów… Wiem, że łatwo jest o tym mówić a to, że przeżyliśmy coś strasznego wcale nie oznacza, że już nie wplączemy się w podobne układy i zależności. Ale jeśli wszyscy zaczniemy myśleć, że musimy zamknąć się na uczucia, bo może nas ktoś zranić to kim będziemy? Musimy wierzyć w to, że jest na tym świecie brakująca część nas samych w postaci drugiej osoby, która boi się tak samo jak my. W każdym spojrzeniu, dotyku, słowie i geście tej osoby odnajdziemy miłość i cząstkę siebie… dlatego warto szukać. A kiedy stwierdzicie, że znaleźliście lepszą wersję was samych to będziecie wiedzieć, co robić… Po co w ogóle ten tekst - zapyta pewnie niejeden z was? Prawda jest taka, że sam nie wiem… Nie napisałem nigdy nic ot tak, dla siebie, od siebie. Poza wypracowaniami w szkole i paroma tekstami na studiach nie pisałem nic… nigdy… Ale czuję, że to, co przelewam teraz na papier układało się w mojej głowie jak rozrzucone elementy puzzli… Od momentu, kiedy wstała i zostawiła mnie samego w łóżku, aż po dźwięk przekręcanego w drzwiach klucza… Widocznie tego właśnie potrzebowałem. Nie sądziłem, że pisanie może dać taki wewnętrzny spokój i mimo wszystko dać nadzieję, że wszystko jakoś się ułoży. Właśnie dzięki temu przekonaniu, że po burzy zawsze musi pojawić się słońce zasnę dziś spokojnie… Sam czy z Nią, nie ma znaczenia i tak cały czas czuję, że jest mi najbliższą osobą. Krystian Janczyński (mysli@dlastudenta.pl) |