Biały szkwał na Mazurach - reportaż
2007-08-31 11:58:45Wichura na Mazurach przyszła nagle, ale zasiała spore spustoszenie. Biały szwkał, który kilkanaście dni temu wstrząsnął mazurskimi jeziorami, zabił kilkanaście osób. Nasz reporter Michał Nowak widział całą sytuację na żywo. Oto jego relacja.
We wtorek 21 sierpnia była piękna, wakacyjna pogoda. Prognozy mówiły jedynie o możliwym deszczu. Około południa wypłynęliśmy naszym jachtem "Duma Komandora" z Mikołajek, kierując się w okolice Ruciane-Nida. Postanowiłem zahaczyć również o Śniardwy. Około godz. 14 zauważyłem na horyzoncie, że w naszą stronę idą chmury. Były jeszcze bardzo daleko. Zarządziłem, że zawracamy w kierunku wejścia na Śniardwy, obawiając się, że jeśli będziemy płynąć dalej - deszcz dopadnie nas na otwartym akwenie.
Z 1-2 w skali Beauforta zrobiło się bezwietrznie. Zarządziłem opuszczenie żagli i kontynuowanie na silniku. Słońce nadal świeciło, ale wiedziałem, że nie będzie to tylko deszcz, ale solidna burza... Gdy usłyszałem grzmoty piorunów, natychmiast kazałem załodze odpiąć bom, założyć kamizelki, następnie chciałem kłaść maszt, jednak na to nie było już czasu...
Około 14:30 zaczęło się! W ciągu 20-30 sekund wiatr całkowicie się rozszalał! Gdy uderzył w nas potwornie silny podmuch wiatru, jacht przechylił się najpierw lekko, silnik wyszedł z wody od przechyłu, płynęliśmy pod wiatr, w ciągu trzech sekund całkowicie utraciliśmy sterowność i jacht przewrócił się na prawą burtę! Padał rzęsisty deszcz z gradem, prędkość wiatru dochodziła - jak się później dowiedziałem - do 130 km/h!! Krople wody i gradu uderzały z bardzo dużą siłą, widoczność spadła do około 15 metrów. Cztery osoby z naszego jachtu w tym autor tekstu - wypadły do wody. Natychmiast popłynąłem do miecza, który był poziomo w stosunku do tafli wody, po czym podciągnąłem się na nim, aby ratować „Dumę". Przechył musiał zatem osiągnąć około 80-90 stopni.
Widziałem, że reszta załogi na yachcie wdrapała się na nawietrzną (wyższą) burtę. W połączeniu z odpiętym bomem, który dodatkowo nie przechylał jachtu, ku memu zaskoczeniu łódka znów stanęła prawie do pionu. To było jak cud! Byliśmy jeszcze we trójkę w wodzie, jacht natychmiast zdryfował, nie byliśmy w stanie go dogonić i zaczęło robić się groźnie.
Wszyscy mieliśmy na sobie oczywiście rzeczy, które na pewno mocno ciągnęły nas w dół. Gdyby nie kamizeli ratunkowe mogło by się to inaczej skończyć. Zdryfowało nas na zieloną boję oznaczający szlak wodny. Złapaliśmy się jej i razem przeczekaliśmy jeszcze około 20 metrów w wodzie. Gdy nawałnica się skończyła, wyłowiła nas inna żaglówka płynąca na silniku, aby ratować tych, którzy znajdowali się w wodzie. Widoczność poprawiła się, deszcz stopniowo przestawał padać. Wtedy ujrzałem skalę zniszczeń: przy samym tylko brzegu w okolicach Dybowa widziałem około 5 grzybów i żaglówkę, która zatonęła, wystawał tylko maszt!
Kolejne dwie godziny spędziliśmy na poszukiwaniach naszego jachtu, który w końcu znalazł się w trzcinach (najpierw szukałem po tych zatopionych - byłem pewien, że ze wzglądu na bardzo wysoką burtę i nasza jednostka zrobiła grzyba... na szczęście znaleźliśmy ją prawie całą, ocaloną) Urwana była jedynie klapa achterpiku. Cała załoga była cała, nikt nie ucierpiał fizycznie. Nie wszyscy mieli tyle szczęścia, co my. Do tej pory znaleziono już 9 ofiar, WOPR w czasie akcji ratowniczej wyłowił 85 osób z wody. Około 40 jachtów się przewróciło, kilkanaście utonęło. A przecież nasza załoga żadnej z tych statystyk nie powiększa! Bóg nad nami czuwał... Mieliśmy sporo szczęścia, dlatego dla mnie pozostanie to z pewnością przygodą życia.
Michał Nowak
(michal.nowak@dlastudenta.pl)