Reportaż - Naszym zdaniem

Anglia taka, jaka jest

2006-02-21 00:00:00
fot. D. Lenartowicz


To co dzieje się w Polsce – każdy widzi. Żyć się owszem da, jednak coraz więcej z nas woli pójść „na łatwiznę” i wyemigrować do lepszego świata.

Każdy posiada hordy znajomych, którzy rozpowiadają o swoich zagranicznych podbojach zakończonych powrotem z kuferkiem funtów, euro, tudzież sztabek złota. Po takich opowieściach, większość tych, którzy zostali w kraju i pracują w kasie marketu Real za minimalną krajową, czują się co najmniej jak nieudacznicy. Dlatego inwestują swoje ciężko odłożone zaskórniaki w słownik Collinsa, pakują zestaw chińskich zupek, żegnają się z rodziną i wyruszają w podróż życia w poszukiwaniu własnego kuferka. Czasem okazuje się jednak, że koszty poszukiwań tegoż kuferka przewyższają jego zawartość.

Funty leżą na ulicy.

Rachunek wydaje się być prosty. Pan z agencji pracy podaje nam stawkę za godzinę w wysokości 5 funtów. Przeliczamy w głowie i już wiemy, że chyba nie dotargamy przyszłego kufra pieniędzy do domu bez pomocy dźwigu. Toż to majątek nie byle jaki! W kalkulacjach pomijamy następujące fakty:
- agencja to nie nasz kumpel – swoje weźmie w taki lub inny sposób
- chcemy czy nie – musimy zapłacić podatek (20-40%)
- jeść też musimy, bo zupki w końcu się skończą
- autobusy za darmo nie jeżdżą - kierowca pobiera opłatę
- tą samą taktykę wykorzystuje: gazownia, elektrownia, właściciel domu oraz Abdul z pobliskiego sklepu nocnego
To jeszcze nie wszystkie opłaty i wydatki, a obiecane 5 funtów w błyskawicznym tempie maleje do 2 (i jeszcze trzeba pracować!)

Agencja musi odejść!

Agencja pracy zgodnie z prawem Unii Europejskiej – nie może pobierać opłat za pośrednictwo. Może natomiast zobowiązać nas do przejazdu własnym środkiem transportu za cenę trzykrotnie wyższą niż normalna. Zapewne zażąda też wpłacania pieniędzy na tzw. „zabezpieczenie kontraktu” (depozyt). Jest to około 10 funtów tygodniowo – na wypadek, gdyby pracownik przedwcześnie zerwał kontrakt. Pośrednik zobowiąże nas również do korzystania z usług „zaprzyjaźnionej” agencji mieszkaniowej, zwykle dość drogiej, od której później pobierze za nas prowizję. Umożliwi nam także wyrobienie obowiązkowych dokumentów (Home Office i ubezpieczenie), za jedyne 10 funtów więcej. Kolejna dycha na zabezpieczenie mieszkania (agencja nauczona doświadczeniem wie, że oszukany pracownik w furii może wybić szybę). I jeszcze trzydzieści tygodniowo na transport z domu do pracy.
O nowych kosztach dowiadujemy się zwykle na miejscu, kiedy menedżer przedstawia nam nowy kontrakt (niewiele mający wspólnego z papierami, które podpisaliśmy w Polsce). Wtedy zwykle nie ma już siły na bunt – przecież musimy odrobić pieniądze zainwestowane w wyjazd - a do tego jeszcze zapełnić kuferek sztabkami złota…

Mamo, przyślij więcej zupek!

Kiedy jesteśmy na swoim, zaczynamy zauważać brak różnych dziwnych przedmiotów, które w domu rodzinnym po prostu są. Przeważnie mamy papier toaletowy, worki na śmieci, gąbki czy długopis i kartkę. Będąc na emigracji, po wprowadzeniu się do surowego mieszkania, musimy sami o to zadbać. Wbrew pozorom nie jest to takie tanie, gdyż Anglia nie dysponuje Biedronką, która nie dość, że jest tak blisko, to jeszcze ma codziennie niskie ceny. Owszem markety istnieją, ale papier toaletowy kosztuje funta. Stojąc przy półce sklepowej, mamy dwa wyjścia: zastąpić papier codzienną gazetą (jest za darmo), lub przyzwyczaić się do nowych cen i przestać przeliczać. I zdać sobie sprawę z tego, że nie wszystko co zarobimy uda się odłożyć, ale pokaźną sumę trzeba po prostu wydać. Żeby pofolgować swojemu nałogowi nikotynowemu, trzeba wydać 5 funtów na papierosy Marlboro, a jeśli chcemy pójść do pubu na piwo, to zapłacimy za tą przyjemność około 2,5 funta. Jedzenie to koszt zależny od tego, w jakim stopniu karmimy siebie, a w jakim nasz kuferek. Może to być 5 funtów tygodniowo (my głodni, kuferek syty), jak również 70 funtów (my syci, kuferek postanawia odejść). Pomocna może okazać się mama, która podeśle kabanosy i papierosy (bo wierzy, że je sprzedasz).

Nagie nastolatki

Mój dobry kolega, który wrócił właśnie z Rosji, gdzie przebywał na stypendium, powtarza, że może się tam zdarzyć wszystko (jedna z ciekawszych historii to ta o trupie, który leżał przy wejściu do metra niezauważany przez nikogo co najmniej od godziny 24 jednego dnia do 10 rano dnia następnego). Ja, po wizycie w Anglii, święcie wierzę, że tam także może nas spotkać wszystko. Generalnie – jeśli jest się osobą nietolerancyjną – ciężko będzie przetrwać pierwsze dni. Później zaczynamy się już przyzwyczajać do niecodziennych w Polsce widoków (przykładowo – większość metalowców wygląda podobnie do Marilyna Mansona). Co cieszy – to fakt, że raczej rzadko takie osoby są atakowane przez kogokolwiek. Jest jednak coś, do czego ciężko jest się przekonać – to widok nastolatek na mrozie ubranych w cienkie koszulki, krótkie spódniczki i japonki. Brr…

A jeść trzeba…

Zwraca uwagę również fakt, że nastolatki powyżej opisane, są dość mocno wypasione... przez sieć restauracji Mc Donald’s. Jednak zjawisko to nie dziwi, gdy spróbujemy tego, co w Anglii zwą jedzeniem. Jedzenie to nie ma smaku, nie ma zapachu i wartości spożywczych. Dlatego warto zaprzyjaźnić się z szefem pobliskiego baru z kebabami, gdyż właśnie on i jego potrawy będą nam dostarczać jakże potrzebnych nam witamin i energii do poszukiwań i napełniania kuferka.

Gdzie jest Polska?

Polakom za granicą zwykle wiele radości sprawia opowiadanie o naszej ojczyźnie. Anglicy często zadają pytania w rodzaju: „Jak to się dzieje, że Polska jest w Unii Europejskiej, skoro Polska leży w Afryce?”, „Macie tam pingwiny?”. Można nawet czasem się pokusić o żarcik i powiedzieć – „No jak to, nie byłeś w Polsce? Przecież to miasto 20 kilometrów na zachód od Manchesteru”. Na takie postawienie sprawy, podpuszczona osoba nierzadko reaguje nawrotem pamięci i stwierdza: „Aaaa, rzeczywiście, przecież tam byłem”.

Puenta?

Kiedy po pewnym czasie stwierdzimy, że nasz kuferek jest wypełniony po brzegi, pakujmy się i wracajmy do Polski. Bo mimo ze na lotnisku powitają nas pingwiny, to przynajmniej zjemy coś konkretnego.

Kasia Adamska
katarzyna.adamska@dlastudenta.pl
Jędruś Kowalczykowski

Komentarze
Redakcja dlaStudenta.pl nie ponosi odpowiedzialności za wypowiedzi Internautów opublikowane na stronach serwisu oraz zastrzega sobie prawo do redagowania, skracania bądź usuwania komentarzy zawierających treści zabronione przez prawo, uznawane za obraźliwie lub naruszające zasady współżycia społecznego.
  • Agencje pracy [0]
    agatka2
    2007-02-10 12:49:30
    POlecam stronke www.agencjepracy.co.uk tam znalazlam odpowiedz na moje pytania dotyczace agencji.
  • Pytanie [0]
    Johny
    2006-03-05 16:24:16
    Wie ktoś może czy w Birmigham są jakieś sklepy z polską żywnością ?
  • Praca/ Wydatki/ Jedzenie [0]
    Alice
    2006-02-22 00:17:26
    Niestety nie moge zgodzic sie z tym, ze o prace w Anglii jest latwo, napewno nie w Londynie w srodku wakacji :-P Anglicy lubia zatrudniac polakow, bo pracuja sumiennie i za najnizsza stawke. I majac do wyboru kilkadziesiat CV dziennie oddzwaniaja tylko wtedy kiedy sa Toba naprawde zainteresowani w innym wypadku nie daja znakow zycia :/ Bardzo czesto za wykonywanie tej samej pracy angol dostaje kilka funtow wiecej na godzine niz polak czy inny jak to oni mowia 'z europy wschodniej'. Z tych 5 rzeczywiscie zostaje 2 albo nawet i mniej jesli za miasto docelowe wybierze sie Londyn, gdzie wynajecia pokoju 2m x 2m kosztuje od 300funtow miesiecznie. Wiekszosc Anglikow rzeczywiscie wie gdzie lezy Polska a to tylko dlatego ze w prawie kazdym zakladzie/ restauracji/ na budowie pracuje conajmniej jeden polak. Co do jedzenia, to hitem byly dla mnie sklepy miesne! Czuc bylo ich smrod wszedzie! W restauracji mozna dobrze zjesc, ale drogo. Tesco jest tanie ale za to jakosc produktow jest zalosna. Nie ma lekko :)
  • hmmm... [0]
    ML
    2006-02-21 21:32:58
    o prace w anglii nie trudno - to fakt. i w cale nie trzeba korzystac z agencji, bo w codziennej gazecie jest cala masa ogloszen i kazdy na pewno znajdzie cos dla siebie (a jak nie znajdzie dzisiaj, to na pewno za dni kilka). poza tym w anglii chca pracownikow i o nich walcza - nie przyjdziesz na rozmowe kwalifikacyjna, nie jestes skreslony - ktos do ciebie zadzwoni albo wysle maila. z dojazdami inna sprawa. niestety, komunikacja miejska do najtanszych nie nalezy, a "agencyjny bus" to porazka: 1) nie dosc, ze zdzieraja z ciebie kase, 2) to tracisz kupe czasu, bo bus nie odbiera tez po kolei innych pracownikow firmy. sklepy sa generalnie tanie - asda i tesco sa najtansze i naprawde nie trzeba byc bogaczem, by sie tam zaopatrywac (inna sprawa, ze jedzenie to faktycznie totalna beznadzieja... ale istnieja jeszcze polskie sklepy! z polskim chlebem, a nie tym pakowanym plastikiem). mieszkania tez lepiej szukac na wlasna reke, ale nalezy pamietac, zeby nie ufac we wszystko co mowia - najpierw sprawdzic, zbadac sytuacje, a potem sie decydowac (odradzalabym prowadzenie rozmow z arabami). generalnie jak wyjedziesz - zarobisz. ale zyc tam na stale...? nieeeeeee... po 2 miesiacach mam serdecznie dosc. p.s. co do angielskiej mlodziezy - rozneglizowana, bo panuje kult zimnego chowu, jak jagoda juz napisala. gruba - bo nie dba o siebie, je ile popadnie i co popadnie (zdarzalo mi sie kupowac ciuchy na stoiskach dla 9-latkow, a do patyczakow bynajmniej nie naleze). a fe.
  • Nie zgadzam się z wieloma rzeczami [0]
    Ja
    2006-02-21 13:29:15
    Przede wszystkim minęły już czasy, kiedy Brytyjczycy nie mieli pojęcia, gdzie leży Polska. W GB jest tak wielu Polaków, że trudno znaleźć osobę, która kogoś z naszego kraju by nie znała. A skoro znają, to i kojarzą gdzie mieszka. Owszem, niektórzy nie potrafią sobie wyobrazić prawdziwiej zimy i śniegu, ale dlatego, że u nich takich nie ma. Nie zonacza to, że myślą, że w Polsce są pingwiny. Jeśli spotkałaś się z takimi opiniami, to.. świadczy to o poziomie osób, które je wypowiadały. Co do sklepów, to są i bardzo tanie, tylko trzeba dobrze poszukać. Problem z Polakami polega na tym, że wyjeżdżają nie znając języka. Jeśłi ktoś jedzie, to zawsze znajdzie jakąś pracę. Problem tylko w tym, jaka to jest praca..
  • nagie panny [0]
    JaGodDa
    2006-02-21 12:15:21
    no cóż po prostu dba sie tam o zimny chów a nie jakies ciepłe kluchy :P byc moze gdyby babcie mamy i sąsiadki... pozwalały się młodopolskiej młodziezy wywalac swe wdzięki tez byśmy lepiej znosili zimę... z pozdrowieniami
Zobacz także
Jak Polacy Niemcom Żydów mordować nie pomagali
Jak Polacy Niemcom Żydów mordować nie pomagali

Odważna i ambitna próba obalenia mitu Polski Niewinnej czy upiorne pomówienie wszystkich Polaków?

Studia w Indiach. Nie tak straszne jak je malują
Studia w Indiach. Nie tak straszne jak je malują

"Nigdy nie widziałem kraju, który zawierałby w sobie tyle kontrastów. Przepych, piękno i nieskazitelność z jednej strony, z drugiej bardzo łatwo przeradza się w straszną biedę i syf.".

Zdjęcie ślubne z Auschwitz
Zdjęcie ślubne z Auschwitz

„Moja kochana, kochana Margo, tulę Cię namiętnie do siebie i życzę Ci na święta wszystkiego najlepszego. Na zawsze Twój R. Co porabia mój mały uparciuch. Pisz mi dużo o nim. Moc ucałowań dla Was obojga!”.

Ostatnio dodane
Jak Polacy Niemcom Żydów mordować nie pomagali
Jak Polacy Niemcom Żydów mordować nie pomagali

Odważna i ambitna próba obalenia mitu Polski Niewinnej czy upiorne pomówienie wszystkich Polaków?

Studia w Indiach. Nie tak straszne jak je malują
Studia w Indiach. Nie tak straszne jak je malują

"Nigdy nie widziałem kraju, który zawierałby w sobie tyle kontrastów. Przepych, piękno i nieskazitelność z jednej strony, z drugiej bardzo łatwo przeradza się w straszną biedę i syf.".