Anglia taka, jaka jest
2006-02-21 00:00:00
Każdy posiada hordy znajomych, którzy rozpowiadają o swoich zagranicznych podbojach zakończonych powrotem z kuferkiem funtów, euro, tudzież sztabek złota. Po takich opowieściach, większość tych, którzy zostali w kraju i pracują w kasie marketu Real za minimalną krajową, czują się co najmniej jak nieudacznicy. Dlatego inwestują swoje ciężko odłożone zaskórniaki w słownik Collinsa, pakują zestaw chińskich zupek, żegnają się z rodziną i wyruszają w podróż życia w poszukiwaniu własnego kuferka. Czasem okazuje się jednak, że koszty poszukiwań tegoż kuferka przewyższają jego zawartość. Funty leżą na ulicy. Rachunek wydaje się być prosty. Pan z agencji pracy
podaje nam stawkę za godzinę w wysokości 5 funtów. Przeliczamy w głowie
i już wiemy, że chyba nie dotargamy przyszłego kufra pieniędzy do domu
bez pomocy dźwigu. Toż to majątek nie byle jaki! W kalkulacjach
pomijamy następujące fakty: Agencja musi odejść! Agencja pracy zgodnie z prawem Unii Europejskiej –
nie może pobierać opłat za pośrednictwo. Może natomiast zobowiązać nas
do przejazdu własnym środkiem transportu za cenę trzykrotnie wyższą niż
normalna. Zapewne zażąda też wpłacania pieniędzy na tzw.
„zabezpieczenie kontraktu” (depozyt). Jest to około 10 funtów
tygodniowo – na wypadek, gdyby pracownik przedwcześnie zerwał kontrakt.
Pośrednik zobowiąże nas również do korzystania z usług
„zaprzyjaźnionej” agencji mieszkaniowej, zwykle dość drogiej, od której
później pobierze za nas prowizję. Umożliwi nam także wyrobienie
obowiązkowych dokumentów (Home Office i ubezpieczenie), za jedyne 10
funtów więcej. Kolejna dycha na zabezpieczenie mieszkania (agencja
nauczona doświadczeniem wie, że oszukany pracownik w furii może wybić
szybę). I jeszcze trzydzieści tygodniowo na transport z domu do pracy. Mamo, przyślij więcej zupek! Kiedy jesteśmy na swoim, zaczynamy zauważać brak różnych dziwnych przedmiotów, które w domu rodzinnym po prostu są. Przeważnie mamy papier toaletowy, worki na śmieci, gąbki czy długopis i kartkę. Będąc na emigracji, po wprowadzeniu się do surowego mieszkania, musimy sami o to zadbać. Wbrew pozorom nie jest to takie tanie, gdyż Anglia nie dysponuje Biedronką, która nie dość, że jest tak blisko, to jeszcze ma codziennie niskie ceny. Owszem markety istnieją, ale papier toaletowy kosztuje funta. Stojąc przy półce sklepowej, mamy dwa wyjścia: zastąpić papier codzienną gazetą (jest za darmo), lub przyzwyczaić się do nowych cen i przestać przeliczać. I zdać sobie sprawę z tego, że nie wszystko co zarobimy uda się odłożyć, ale pokaźną sumę trzeba po prostu wydać. Żeby pofolgować swojemu nałogowi nikotynowemu, trzeba wydać 5 funtów na papierosy Marlboro, a jeśli chcemy pójść do pubu na piwo, to zapłacimy za tą przyjemność około 2,5 funta. Jedzenie to koszt zależny od tego, w jakim stopniu karmimy siebie, a w jakim nasz kuferek. Może to być 5 funtów tygodniowo (my głodni, kuferek syty), jak również 70 funtów (my syci, kuferek postanawia odejść). Pomocna może okazać się mama, która podeśle kabanosy i papierosy (bo wierzy, że je sprzedasz). Nagie nastolatki Mój dobry kolega, który wrócił właśnie z Rosji, gdzie przebywał na stypendium, powtarza, że może się tam zdarzyć wszystko (jedna z ciekawszych historii to ta o trupie, który leżał przy wejściu do metra niezauważany przez nikogo co najmniej od godziny 24 jednego dnia do 10 rano dnia następnego). Ja, po wizycie w Anglii, święcie wierzę, że tam także może nas spotkać wszystko. Generalnie – jeśli jest się osobą nietolerancyjną – ciężko będzie przetrwać pierwsze dni. Później zaczynamy się już przyzwyczajać do niecodziennych w Polsce widoków (przykładowo – większość metalowców wygląda podobnie do Marilyna Mansona). Co cieszy – to fakt, że raczej rzadko takie osoby są atakowane przez kogokolwiek. Jest jednak coś, do czego ciężko jest się przekonać – to widok nastolatek na mrozie ubranych w cienkie koszulki, krótkie spódniczki i japonki. Brr… A jeść trzeba… Zwraca uwagę również fakt, że nastolatki powyżej opisane, są dość mocno wypasione... przez sieć restauracji Mc Donald’s. Jednak zjawisko to nie dziwi, gdy spróbujemy tego, co w Anglii zwą jedzeniem. Jedzenie to nie ma smaku, nie ma zapachu i wartości spożywczych. Dlatego warto zaprzyjaźnić się z szefem pobliskiego baru z kebabami, gdyż właśnie on i jego potrawy będą nam dostarczać jakże potrzebnych nam witamin i energii do poszukiwań i napełniania kuferka. Gdzie jest Polska? Polakom za granicą zwykle wiele radości sprawia opowiadanie o naszej ojczyźnie. Anglicy często zadają pytania w rodzaju: „Jak to się dzieje, że Polska jest w Unii Europejskiej, skoro Polska leży w Afryce?”, „Macie tam pingwiny?”. Można nawet czasem się pokusić o żarcik i powiedzieć – „No jak to, nie byłeś w Polsce? Przecież to miasto 20 kilometrów na zachód od Manchesteru”. Na takie postawienie sprawy, podpuszczona osoba nierzadko reaguje nawrotem pamięci i stwierdza: „Aaaa, rzeczywiście, przecież tam byłem”. Puenta? Kiedy po pewnym czasie stwierdzimy, że nasz kuferek jest wypełniony po brzegi, pakujmy się i wracajmy do Polski. Bo mimo ze na lotnisku powitają nas pingwiny, to przynajmniej zjemy coś konkretnego. Kasia Adamska |